Półtorej minuty...

No i nadszedł oczekiwany 4 stycznia. Około godziny 06:30 zaczął dzwonić budzik. Toaleta, śniadanie, przygotowanie się do wyprawy na obserwacje - 07:20 wyjście z domu.Zachmurzenie całkowite. W tym momencie pewne było, że szanse na powodzenie naszych wspólnych obserwacji w Tczewie są bardzo bliskie zeru. Nie można jednak nie spróbować;)

Godzina 07:40. Rozpoczyna się opad śniegu. Godzina 07:45. Docieram na Bulwar Nadwiślański, na miejsce w którym ma nastąpić za niespełna pół godziny pokaz nieba. Opad śniegu wzmaga się na tyle, że póki co za bezsensowne uznaję rozkładanie sprzętu.

Godzina ósma z minutami, zaczynają się powoli schodzić stali obserwatorzy. Jest nas 5 osób. 17 minut po godzinie ósmej. Rozpoczyna się częściowe zaćmienie Słońca. Opad śniegu połączony z całkowitym zachmurzeniem trwa w najlepsze. Jest już 8 uczestników.

Godzina 08:50. Opad śniegu ustaje, pojawiają się miejsca w chmurach, które można by uznać za zwiastun przejaśnień. 09:00. Faza zaćmienia rośnie, do maksimum pozostaje 36 minut. Nie tracimy nadziei, uznając, że w takiej pogodzie nawet minutowa widoczność Słońca w okolicach maksimum będzie wielkim sukcesem.

Godzina 09:30. Szanse na przejaśnienia zmalały, znowu zrobiło się pochmurno, ale to ze względu na zachmurzenie. Pojawia się ponownie słaby opad śniegu. Spoglądamy na południowo-wschodnie niebo w miejsce, w którym nad chmurami dzieje się piękny spektakl widoczny z drugiego końca Polski. Jest cicho, nie wiele mówimy. Aparaty wyjęte, trzymane w rękach i wycelowane w odpowiedni rejon nieba w razie krótkich przejaśnień, na które wciąż liczymy. 09:36. Faza maksymalna zaćmienia. Opad śniegu ustaje, przejaśnień brak. Teraz już uznajemy, że zobaczenie Słońca do 10:00, kiedy faza zaćmienie będzie jeszcze w miarę znaczna, będzie sukcesem.

I już po maksimum... chowamy aparaty, próbując się jakoś rozgrzać. Godzina 09:45, nad południowym horyzontem pojawia się jakby przejaśnienie w chmurach, które sunie prosto na okolice Słońca. A więc -o ile się nie wypełni - nadejdzie szybko i szybko odpłynie. Chwile później na wysokości około 8 stopni nad południowo-wschodnim horyzontem ukazuje się sierp Słońca przyćmionego przez Księżyc w około 70%. Widzimy zaćmienie krótko po maksimum! Wyjmujemy aparaty, nakładamy filtry, ale nim udaje nam się namierzyć odpowiedni rejon nieba, na Słońce napływa kolejna porcja ciemnych grubych chmur. Koniec widoczności. Sierp zaćmionego Słońca widoczny był ile? No, może 10 sekund. w porywach 12 sekund.

Czujność nasza znowu się podwyższa, ale chyba na marne... Na niebie widać mnóstwo potencjalnych "niby-dziur", dialogi ograniczają się do kwestii "Gdzie ten prześwit płynie?", "Gdzie to idzie?", "O, jest znowu szansa", i wreszcie "Eh, znowu chmury". O godzinie 10:00 kiedy zaćmienie już znacznie zmalało zaczynamy już tracić nadzieję na jakiekolwiek przebłyski Słońca. I wtedy... na dokładkę... napływa... kolejna porcja grubych ciemnych chmur i po raz enty zaczyna się opad śniegu.

Czyli wszystko już jasne. Godzina 10:20, zbieram się z miejsca naszej wspólnej obserwacji, czy raczej próby obserwacji zaćmienia. Teraz, kiedy widać kolejne wały ciemnych chmur sunące prosto w nasza stronę nie ma chyba nikogo kto chciałby czekać jeszcze dłużej, zważywszy na to, że faza zaćmienia jest już mniejsza nawet od 40%, ale część obserwatorów zostaje. Warunki stale ulegają pogorszeniu w czasie drogi powrotnej.

O godzinie 10:50, tuż przed wejściem do domu zauważam całkiem znaczny prześwit (do dziury w chmurach daleko mu), ale jednak jest. Wyjmuje aparat nie zakładając już nawet filtra słonecznego, z ostatnimi promykami nadziei na uwiecznienie chociaż tego 5-procentowego zaćmienia. I jest! Słoneczna tarcza wyłania się zza chmur na ponad minutę ukazując wciąż obecny na jej tle Księżyc. Zaćmienie zmierza ku końcowi, to ostatnie jego chwile, faza wynosi około 5%. Wykonuję pamiątkową fotografię Słońca jeszcze w czasie trwania zaćmienia. Zdjęcie, które jest skromną, pozbawioną ostrości i niezbyt udaną dokumentacją naszych warunków pogodowych, zmagań ze śniegiem i oczekiwań, że jednak coś będzie widać. No i rzeczywiście tylko to "coś" było widać.

Po minucie przejaśnienie się kończy, a ja wchodzę do domu. Chwile później zaćmienie przechodzi do historii, a ja pomimo wszystko - nie uznaję naszych łowów za całkowitą porażkę. Oczywiście do zamierzonego celu nam daleko. Zamiast trzygodzinnej obserwacji zjawiska, mogliśmy cieszyć się kilkoma sekundami sierpa Słońca tuż po maksimum i przez około minutę tuż przed końcem zjawiska. Pomimo nieudanych łowów na całe zaćmienie, próbę obserwacji podejmowaliśmy w tak miłej atmosferze, z takim zapałem, że nie narzekam. Cóż, chcieliśmy złowić rekina - złowiliśmy szprotkę. Ale o dużym niedosycie nie ma mowy. Próbowaliśmy. Gdybyśmy nie próbowali, niedosyt byłby większy.

I z takim pozytywnym akcentem rozpoczynam oczekiwanie do następnego częściowego zaćmienia Słońca w Polsce, wierząc że tym razem i północ kraju będzie mogła liczyć na sprzyjającą aurę. Czekamy zatem do 20 marca 2015 roku...

Częściowe zaćmienie Słońca - 4 stycznia 2011 roku, godzina 10:50. Na chwilę przed ostatnim kontaktem pojawia się prześwit w chmurach, ukazujący niema pełną tarczę słoneczną, na której tle 5% tarczy Księżyca wciąż pozostaje. Zaćmienie zmierza ku końcowi...

Komentarze