Apollo 11: 50. rocznica lądowania człowieka na Księżycu


Nie oglądałem na żywo tego wydarzenia. Nie było mnie jeszcze na tym świecie. Ale oglądało wielu - można by rzec  wszyscy Ziemianie. Oglądał mój tata, który wielokrotnie opowiadał mi za dzieciaka o tym, co się wówczas działo w domach, zakładach pracy przy nasłuchiwaniu radia i na całym świecie. Prawdopodobnie największe technologiczne osiągnięcie w dziejach ludzkiego gatunku. Jednocześnie wielu obserwatorów i pasjonatów wydarzeń z lipca 1969 roku ma dziś mocne powody do twierdzenia, że coś w dziedzinie załogowego podboju Kosmosu spowolniło, by nie powiedzieć, pękło. Niewyobrażalnie skomplikowane, najodważniejsze jak dotąd zamiary w dziedzinie eksploracji przestrzeni kosmicznej człowiek potrafił realizować i doprowadzić w niesłychanym stylu do samego końca, sprawiając, że pierwsi reprezentanci ludzkości dotknęli swoimi stopami powierzchni obiektu niebieskiego innego niż Ziemia.

Nie wiem, jakie odczucia musiały towarzyszyć Neilowi Armstrongowi i Buzzowi Aldrinowi, gdy czynili swoje pierwsze kroki na Srebrnym Globie historycznego 20 lipca 1969 roku dokładnie 50 lat temu, mogę jedynie próbować sobie to wyobrazić. Nie wiem też, choć mam pewne odniesienie, pewną namiastkę jako dawny widz misji promów kosmicznych, co czuli świadkowie tamtych sławetnych transmisji na żywo prosto z naszego naturalnego satelity. Wszystkiego tego mogę się głównie domyślać, ale co do jednego jestem przekonany bez cienia wątpliwości.
16.07.1969 r.
Saturn 5 startuje
rozpoczynając misję Apollo 11.
Credit: NASA

Gdy entuzjasta lotów kosmicznych tamtych lat widział na własne oczy lądowanie Orła na powierzchni Księżyca i spacerujących po nim dwójkę astronautów, widząc czego dokonał człowiek stawiając ten mały krok - choć rzeczywiście - wielki dla ludzkości - wyśmiałby mnie, gdybym mu rzekł tego samego dnia jako wysłannik z przyszłości, że za pół wieku nie tylko nie uczynimy realnego dalszego kroku w stronę dalszej wyprawy załogowej, choćby na Marsa, mało tego - ani, że przy wielkim skoku technologicznym nie zdołamy nawet powrócić tam, gdzie już byliśmy - ledwie sekundę świetlną od Ziemi. Że będziemy notorycznie orbitować sobie wokół Ziemi na niskiej orbicie 400 km nad jej powierzchnią, że najdalszym krokiem człowieka od swojego domu będzie serwisowanie Kosmicznego Teleskopu Hubble'a kolejne 200 km powyżej tej orbity i że - co jest w mej ocenie sednem problemu - państwowa biurokracja, chaos w stawianiu celów, niekonsekwencja w działaniu i kompletna degrengolada na szczeblu decyzyjnym w Stanach Zjednoczonych będą rozwalać każdy coraz to nowy plan powrotu człowieka na Księżyc czy lot ku Marsowi. Można by rzec, że zimna wojna miała ten swój plus w postaci kosmicznego wyścigu między mocarstwami i napędzała człowieka do realnego działania, zamiast ograniczania się do serwowania entuzjastom efektownych symulacji statków i wizualizacji przyszłych, na potęgę anulowanych, misji.


Neil Armstrong, Buzz Aldrin i Michael Collins w historycznej misji Apollo 11. Credit: NASA


Nie umniejszam i nie mam intencji umniejszać dokonań w sferze załogowej eksploracji kosmosu dokonanych przez ostatnie 30 lat, na czele z najbardziej kolosalnym projektem od czasów programu Apollo - a więc Międzynarodową Stacją Kosmiczną, która okazała się przedsięwzięciem niemiłosiernie skomplikowanym i kłopotliwym pod wieloma względami, a zwłaszcza w kontekście problemów z wahadłowcami. Doprowadzenie do możliwości nieustannego orbitowania człowieka wokół Ziemi w tak wielkim i imponującym technologicznie kosmicznym domu jak ISS jest olbrzymim osiągnięciem okupionym najwyższą możliwą ceną, bo również ofiarami ludzkimi, a prócz tego liczne misje bezzałogowe, które próżno teraz wymieniać.

Tym nie mniej, można sobie stawiać pytania czy to rzeczywiście tak wiele w porównaniu do programu Apollo i technologii, którą człowiek wówczas dysponował w odniesieniu do wyczynu, jaki został osiągnięty. Jakiż to smutnym paradoksem się staje fakt, że pół wieku temu najtęższe głowy potrafiły posadzić Armstronga i Aldrina na Srebrnym Globie, a dziś jako entuzjaści tematu skaczemy z radości, gdy ta sama NASA zdoła przeprowadzić chociażby skromny 1-minutowy test systemu ratunkowego następcy STS - statku Orion dla programu  SLS (ponoć ludzie na rynku gadają, że faktyczna nazwa to "Żywy Trup", ale mniejsza o to), odbywający się w ponad 8 lat od wycofania promów kosmicznych, a który może - MOŻE, w okolicach 2025 roku przyniesie powrót człowieka na Księżyc doprowadzając do powtórzenia sukcesu sprzed ponad połowy stulecia. Nawet jeśli, wówczas można będzie zadać pytanie czy to rzeczywiście sukces wrócić po ponad połowie wieku do punktu wyjścia. NASA ze swoimi funduszami, mając ambicję, zapał i pragnienie przecierania nowych kosmicznych szlaków, ot weźmy na poziomie takiego Elona Muska i jego ludzi w SpaceX, ale i innych prywatnych graczy na rynku kosmicznym, przy dokonanym postępie technologicznym, już dawno budowałaby bazy dla astronautów na Marsie. Niestety jako agencja państwowa, będąc podatną na wszelkie zawirowania polityczne, doświadczająca kryzysów przywództwa, błędów decyzyjnych i wpleciona w komplikującą zawsze i wszystko rządową biurokrację, stała się dziś na tym polu karykaturą samej siebie z lat 60. ubiegłego wieku, zapewniając entuzjastom możliwość niekończącego się liczenia nie, że zrealizowanych misji nowego programu załogowego, ale kolejnych lat opóźnień i wątpliwości.


Orzeł orbitujący nad Księżycem i schodzący na jego powierzchnię (2,3) z perspektywy Michaela Collinsa oczekującego na powrót kompanów w module Columbia. Kadr nr 3 to widok Collinsa w pierwszych chwilach po odcumowaniu Orła od Columbii rozpoczynającego operację schodzenia na Księżyc. Credit: NASA

No, ale to dziś. I oczywiście, jedynie z mojego punktu widzenia, którego nikt podzielać nie musi. Natomiast 50 lat temu - nooo! Mieli rozmach.... Wtedy ręce same miały prawo składać się do niegasnących oklasków. Po tym gdy 16 lipca 1969 roku o godz. 15:32 czasu polskiego najpotężniejsza w dziejach rakieta Saturn 5 wyniosła w przestrzeń trójkę astronautów misji Apollo 11, ludzkość była świadkiem przełomu na niespotykaną dotąd skalę. Neil Armstrong, Buzz Aldrin i Michael Collins wyruszyli w nieznane, by urzeczywistnić piękną deklarację Johna Fitzgeralda Kennedy'ego z 1961 roku o doprowadzeniu do lądowania Amerykanów na Księżycu przed końcem dekady. Już samo uniesienie tej ponad 100 metrowej konstrukcji z rykiem silników odrywającej się od stanowiska startowego było ogromnym widowiskiem obserwowanym przez miliardy widzów na całym świecie, ale to co najpiękniejsze, nadeszło czwartego dnia misji.

20 lipca po otrzymaniu zgody z Centrum Kontroli Lotów w Houston, Armstrong i Aldrin w księżycowym lądowniku Orzeł odcumowali od modułu Columbia, na pokładzie którego oczekiwał na nich Collins, rozpoczynając najbardziej dramatyczne minuty w historii załogowej astronautyki. Zejście na powierzchnię Srebrnego Globu było wielokrotnie zakłócane masą alarmów, które włączał komputer pokładowy Orła, wymagało skupienia doskonałego ze strony obydwu astronautów i zakończyło się dosłownie o włos przed niebezpieczeństwem utraty całego zapasu paliwa przeznaczonego na ten cel - 2% pozostałego zapasu w momencie dotknięcia Księżyca to istna "ostatnia sekunda" rozbrajania bomby na filmach akcji. Kontrola lotu w Houston miała niewiele bardziej komfortową sytuację. Ostatecznie po perfekcyjnej próbie zejścia z orbity okołoksiężycowej, o godz. 22:17 czasu polskiego Houston i świat usłyszał dobiegający z Morza Spokoju historyczny komunikat - "Orzeł wylądował".


Odcisk buta Neila Armstronga w księżycowym pyle i zejście Buzza Aldrina na powierzchnię 20.07.1969 r. pewien czas po zejściu Neila Armstronga. Credit: NASA 

Materiałów archiwalnych z tego lotu jest mnóstwo, od przygotowań do misji, startu Saturna 5, etapu księżycowego i na wodowaniu skończywszy. Ja jednak przy okazji dzisiejszej rocznicy chciałbym zaproponować Wam fenomenalny film, opracowany i opublikowany zaledwie kilkanaście dni temu, ukazujący w czasie 1:1 niepociętą procedurę schodzenia Orła na powierzchnię Księżyca, wzbogaconą zarejestrowanym zapisem audio z nieustannie prowadzonej wymiany komunikatów między kontrolą lotu w Houston a Armstrongiem i Aldrinem usiłującymi bezpiecznie posadzić Orła w księżycowym gruncie.

Osobiście jestem filmem zachwycony. Ten bodaj najbardziej emocjonujący dialog w historii załogowego podboju kosmosu zawarty na poniższym materiale, okraszony jest pełnym, nieprzerwanym zapisem wideo z kamery na pokładzie Orła, zapisem który pozwala nam choć w ułamku uzmysłowić sobie, czego wówczas dokonano, co czuli astronauci i jak wielkim wyczynem było bezpiecznie wylądowanie taką konstrukcją na powierzchni Srebrnego Globu. Jeżeli macie możliwość, obejrzyjcie całość na telewizorze, przy dobrym nagłośnieniu. Przed zapisem zejścia Orła na Księżyc autor filmu pokrótce wyjaśnia przebieg misji Apollo 11, jeżeli chcielibyście od razu odtworzyć kluczowy etap, przejdźcie do 3 minuty 5 sekundy.

Z wyjaśnienia wprowadzającego kilka informacji wartych przytoczenia: lądownik Orzeł przed zejściem na powierzchnię orbitował nad księżycowym równikiem ze wschodu na zachód. Najniższy punkt tej orbity wynosił zaledwie 16 km (!), 500 km na wschód od wyznaczonego miejsca lądowania. W tym miejscu zapłon silników głównych Orła zainicjował procedurę opadania na powierzchnię, w technicznym żargonie zwaną PDI (powered descent initation). Większość zejścia kontrolowana była przez komputer pokładowy, używający jednego z zaledwie trzech programów zapisanych w jego pamięci, nazwanych P63, P64 i P66. Pierwszy z nich - P63 - uruchomiony został na 9 minut przed odpaleniem PDI i był kontynuowany przez kolejnych 9 minut, na potrzeby przygotowania do zapłonu silnika i kontroli w pierwszej fazie opadania. Przez pierwsze trzy minuty po uruchomieniu silnika, Orzeł opadał będąc skierowanym swoimi niewielkimi oknami ku powierzchni ("bokiem") - komunikat "Orzeł ma skrzydła" z ust Armstronga. Armstrong dokonał ustabilizowania trajektorii i przeorientowania Orła oknami ku górze - od tego momentu radar lądownika wykrywał powierzchnię Księżyca mogąc rozpocząć dostarczanie komputerowi pokładowemu danych dotyczących wysokości i prędkości.

Po kolejnych 3 minutach zainicjowany został program P64, ustawiający lądownik w pozycji właściwej dla lądowania i rozpoczynający opadanie statku dołem względem powierzchni. Nastąpił pierwszy kontakt wzrokowy ze strefą lądowania oraz możliwość rozeznania przez Armstronga co do miejsca wylądowania i ewentualnej korekty trajektorii. Około 600 metrów nad powierzchnią uruchomiony został ostatni już program P66, w którym Armstrong kontrolował pionowe opadanie lądownika i wytracanie wysokości starając się osiąść Orłem na Księżycu niczym helikopter lądujący na ziemi. Brzmi może łatwo, ale w praktyce nie ma co się dziwić, że - jak poinformowała Armstronga kontrola w Houston po odebraniu komunikatu z Morza Spokoju o wylądowaniu - "paru facetów tu posiniało ze strachu, ale już mogą normalnie oddychać". Gorąco zachęcam przy dzisiejszej rocznicy do odtworzenia w całości poniższego filmu i zanurzenia się w tamte chwile.


Apollo 11. Kompletny zapis schodzenia Orła na powierzchnię Księżyca
wraz z rozmową Centrum Kontroli Lotów w Houston z załogą lądownika.
Credit: NASA/Apollo 11 - Apollo Flight Journal

Bonus:


Pierwszy krok Neila Armstronga. Credit: Smithsonian National Air and Space Museum


Jako kinoman lubiący w kosmicznych filmach realizm, muszę jeszcze dziś nawiązać do granego w ubiegłym roku w kinach ➨ "Pierwszego człowieka". Na powyższym tle widać raz jeszcze, jak twórcy fragmentu biografii Armstronga w sposób iście doskonały, wręcz dokumentalny, przedstawili w filmie procedurę zejścia Orła na powierzchnię Srebrnego Globu. Naturalnie nie odwzorowano jej w rzeczywistym czasie, a ograniczono do niespełna 6 minut - co jednak jest i tak niezłym wynikiem jak na standardy kina amerykańskiego - ale to co wymaga zaakcentowania - to niesamowita dbałość o realne przedstawienie tej skomplikowanej operacji począwszy od odcumowania Orła od Columbii po zatopienie nóg lądownika w księżycowym pyle.

Nie tylko wizualnie, ale pod względem komunikatów i żargonu wyszedł tu najlepszy jaki mógł powstać efekt fabularyzowanego dokumentu, w którym twórcy darowali sobie typowe bohaterskie dialogi, a ograniczyli ściśle do prawdziwej wymiany zdań i komunikatów, jaka wówczas zachodziła między pierwszymi zdobywcami Księżyca a Centrum Kontroli Lotów w Houston. Warto przy okazji dzisiejszej rocznicy przypomnieć ubiegłorocznego "Pierwszego człowieka", zwłaszcza tym, którzy z filmem jeszcze nie mieli do czynienia.


Fragment z "Pierwszego człowieka" - etap lądowania Orła. Credit: Movieclips


Jakby nie patrzeć, w tekście z okazji tej pięknej rocznicy wyszedł mi wydźwięk słodko-gorzki. Od początku postanowiłem, że nie będę powielał informacji i tworzył zwykły bezrefleksyjny tekst nie odnoszący się do kiepskiego stanu obecnego i przytaczający suche fakty dostępne w różnych miejscach w sieci. To po prostu garść rocznicowych przemyśleń, co tu dużo mówić, dalekich od entuzjastycznych, ze strony pasjonata, który bardzo chciałby być świadkiem wydarzenia na miarę lądowania Orła na Księżycu, a który jest już doszczętnie znudzony coraz nowszymi grafikami od NASA jak to teraz już naprawdę "wracamy na Księżyc", "lecimy na Marsa" i "to będzie najbardziej zarąbista rakieta na świecie". No, może w tym ostatnim stylu tak Amerykanie jeszcze grafik nie tytułują, ale w końcu będą musieli zacząć, jeśli tworzenie efektownych renderów nadal będzie główną domeną ich działalności na tym polu, bo prędzej czy później przyjdzie moment, w którym nawet osobom wciąż zadowalającym się gromkimi zapowiedziami o "wielkim powrocie na Księżyc" i że mimo notorycznych opóźnień "SLS to jest to!" zacznie świtać, że w ten sposób kosmosu nie da się podbijać.

Może taka okrągła, 50. rocznica lądowania człowieka na Srebrnym Globie to właśnie dobry moment, by trochę gorzkich słów z siebie wykrztusić, tym bardziej, że zapewne cała reszta mediów ograniczy się do sztampowych tekstów-laurek o tej rocznicy. Gdzie będziemy za następnych 50 lat? Czy świadkowie misji Apollo 11 daliby 20 lipca 1969 roku wiarę, że za 50 lat będziemy tkwić tylko na orbicie okołoziemskiej? Kiedy rzeczywiście temat ruszy na miarę czasów Kennedy'ego i największej świetności NASA? Bardzo bym chciał, by nabrali wiatru w żagle - bo że uczynią to do roku 2025 przy pomocy  SLS, szczerze wątpię - choć kibicuję.


  f    t   Bądź na bieżąco z tekstami, zjawiskami astronomicznymi, alarmami zorzowymi i wszystkim co ważne dla amatora astronomii - dołącz do stałych czytelników bloga na Facebooku, obserwuj blog na Twitterze bądź zapisz się do subskrybentów kwartalnego Newslettera.
Zdjęcia: NASA

Komentarze

  1. Ja już byłem, ale zaledwie półroczny więc też nie oglądałem ;)

    Znasz może "wszechświat jako nadmiar" Oramusa? Myślę że spokojnie moglibyście usiąść do rozmowy przy piwie, in pewno nie doszło by do kłótni. A ja bym sobie w milczeniu popijał i słuchał co mają do powiedzenia ludzie wiedzący o niebo (nomen omen) więcej.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie miałem w ręku tego tytułu, ale słyszałem, że warto się za niego zabrać.
      Myślę jednak, że współdzieliłbym milczenie z Tobą, też sącząc piwko i słuchając nawijania pana Oramusa... :-)

      Usuń

Prześlij komentarz

Zainteresował Ciebie wpis? Masz własne spostrzeżenia? Chcesz dołączyć do dyskusji lub rozpocząć nową? Śmiało! :-)
Jak możesz zostawić komentarz? - Instrukcja
Pamiętaj o Polityce komentarzy

W komentarzach możesz stosować podstawowe tagi HTML w znacznikach <> jak b, i, a href="link"