Ewentualne odejście od zmian czasu a życie miłośnika astronomii - felieton

Jak bumerang przed kresem października powraca temat zasadności stosowania dwukrotnych w roku zmian czasu. Od niedawna ponownie zrobiło się w tej kwestii głośniej, tradycyjnie wybuchły dyskusje między zwolennikami utrzymania status quo a optującymi za wycofaniem przestawiania zegarków. Ja, jako, że jeszcze ani razu od ośmiu lat nie poruszałem na blogu tego zagadnienia, postanowiłem w tym roku również wziąć ten temat na celownik w dzisiejszym tekście, ale skupiając się na takim ujęciu zagadnienia, które najbardziej powiązane jest z główną tematyką witryny i tym, co czytelników tutaj ściąga a więc obserwacjami astronomicznymi, co poprę stworzonymi specjalnie na potrzeby wpisu wizualizacjami nieba. Jak ewentualne wycofanie zmian czasu miałoby się dla nas pod kątem prowadzenia obserwacji, który wariant rozwiązań byłby dla nas korzystniejszy, na co musielibyśmy się przygotować gdyby nadszedł kres zmian czasu. Ponieważ jednak ten kres wcale nie jest przesądzony, wcześniej w felietonie pozwolę sobie pogdybać o polityczno-prawnych drogach do ewentualnego uchwalenia zmian i podzielić własnymi przemyśleniami.

Na samym początku jednak wypadałoby mi się określić wobec problemu, byście wiedzieli z kim macie do czynienia. Otóż jestem jak najbardziej przeciwny tym bzdurnym, kompletnie wybijającym z rytmu i zaburzającym biologiczny zegar człowieka zmianom czasu. Może to dość egoistyczne - choć nawet jeśli, no to już trudno - podejście z mojej strony, ale mam tu na uwadze po prostu swoje samopoczucie, komfort przy korzystaniu ze światła dziennego i nic ponad to. Nie wnikam w rzeczywiste straty, jakie przynoszą zmiany czasu w energetyce, transporcie, handlu czy innych dziedzinach życia ludzkiego. Zwyczajnie nie uśmiecha mi się dostawać w kość co kilka miesięcy, a zwłaszcza w marcu, poprzez konieczność stosowania rozwiązania, którego pierwotne założenia mające na uwadze lepsze wykorzystanie światła dziennego i oszczędność energii nigdy do mnie nie przemawiały, zwłaszcza przez zmianę październikową, w czas której właśnie tę godzinę światła słonecznego w bardzo ważnym momencie doby tracimy. Nie wątpię w chaos i problemy wynikające ze zmian czasu na przykład w transporcie, gdzie to komunikacja kolejowa i lotnicza musi na nowo dostosowywać rozkłady do nowo wprowadzanego czasu, nie wątpię w potencjalne negatywne skutki dla wszelkich systemów bankowych czy funkcjonowania przedsiębiorstw, ale interesuje mnie tu przede wszystkim własny komfort. Przyznaję to bez bicia i wcale nie wnikam w cyferki określające szanse na gorsze czy lepsze samopoczucie w przypadku zmian czasu.

W codziennym życiu mamy wystarczająco dużo negatywnych czynników szkodzących naszemu samopoczuciu i jeśli tylko byłaby możliwość wyeliminowania takiego z nich jak przestawianie zegarów, to chętnie przyklasnę tym czy innym włodarzom, którzy pójdą po rozum do głowy i raz na zawsze ten temat zamkną, wprowadzając na cały rok jeden niezmieniany czas. Sam akurat pracuję w trybie zmianowym i w wyniku wiosennego przestawienia zegarów, kiedy normalnie przed pierwszą zmianą budzik ustawiam sobie na godz. 04:00 co jest i tak wczesną porą, tak po zmianie czasu na letni nagle muszę sobie urządzać pobudkę o 03:00, właściwie w połowie nocy - bo tak to w każdym razie odbiera organizm, który w zależności od człowieka potrzebuje mniej lub więcej czasu na oswojenie się ze zmienionym rytmem biologicznym. Wzrost zachorowalności, stres, zaburzenia układu immunologicznego, bezsenność czy częstsze problemy sercowe, które są przytaczane jako jeden z powodów na niekorzyść obecnego systemu jestem skłonny uznać za ważną i wiarygodną przesłankę4 sądząc nie tylko po własnym samopoczuciu, ale też znacznej części osób mnie otaczających i to bez względu na wiek. Po wiosennej zmianie czasu zwykle ponad tydzień jestem mocno rozregulowany, popołudnia najchętniej bym notorycznie przesypiał i gdybym mógł tego uniknąć nawet za cenę "zwrotu" utraconej godziny w trakcie zmiany październikowej w ramach jednolitego czasu całorocznego, to długo bym się nie zastanawiał.

Tyle jeśli chodzi o moje stanowisko na temat zmian czasu. Wspominam dziś o tym problemie, ponieważ w ostatnich tygodniach na nowo zrobiło się o nim głośnio za sprawą projektu ustawy, przygotowanej przez Polskie Stronnictwo Ludowe, która już nawet przeszła pierwsze czytanie w Sejmie. "- PSL nie chce, aby w Polsce obowiązywała zmiana czasu na letni i zimowy. Wierzę, że partia, która potrafi zmienić ustrój państwa w ciągu nocy, w ciągu jednego dnia jest w stanie zatrzymać czas letni w Polsce; możemy zdążyć przed najbliższą zmianą czasu. Taka deklaracja wszystkich partii na komisji jest niesamowita, to się strasznie rzadko zdarza." - rzekł Władysław Kosiniak-Kamysz, przewodniczący PSL1.

Partia ta najwidoczniej wyciąga ostatnie pozorne asy z rękawa dla utrzymania swojego coraz bardziej już marginalnego poparcia społecznego i naturalnie czyni to dopiero teraz, bo jak przypuszczam osiem lat rządzenia krajem w koalicji z obecnie największą partią dywersyjną, pardon, opozycyjną, nie wystarczyło by ten problem rozwiązać. A może po prostu miała to w nosie i teraz próbuje rozgłosu jadąc na pomyśle innych. Mało kto bowiem zauważa, a w środowisku mediów polskojęzycznych będących niestety głównie w rękach obcego, zwłaszcza niemieckiego kapitału to już chyba nikt (do dzieła w końcu z tą repolonizacją!), że inicjatywa ta wcale nie wywodzi się z samego PSL, ale już w ubiegłym roku była kierowana do Prezes Rady Ministrów przez akcję Fundacji Republikańskiej i Stowarzyszenia KoLiber2 i 6. Ci autorzy projektu zrobili pierwszy ważny krok i konia z rzędem temu, kto w artykułach jakichś polskojęzycznych dziennikarzyn znajdzie o tym informację.

I oczywiście - mimo mojego popierania pomysłu jednolitego czasu przez cały rok - poza opóźnionym zapłonem myślenia posłów wypada zauważyć, że ludowcy - ci sami, którzy tyle mówią o rolnictwie, poszanowaniu natury, narzekaniu na złe harmonizowanie się zwierząt rolnych ze zmianami czasu - działają właśnie wbrew temu co naturalne, domagając się rezygnacji z czasu strefowego CET (potocznie zwanego zimowym), który dla naszej strefy geograficznej jest tym naturalnym, słonecznym. Oczywiście to nie jest jakaś szczególna wada, gdyby rozważyć różne przesłanki za i przeciw, bo i sam również wolałbym najpewniej czas letni środkowoeuropejski (CEST) w skali całorocznej, ale niech wtedy chociaż posłowie lepiej nie mówią już nic o geografii Polski, a powiedzą wprost, że to zmiana subiektywnie korzystniejsza i po prostu przyjemniejsza. Zasłanianie się warunkami naturalnymi miałoby uzasadnienie dopiero przy próbie wprowadzenia całorocznego czasu strefowego. Nie wiem też czego nawąchał się pan poseł Władysław "apeluję o spokój" Kosiniak-Kamysz bredząc coś o rzekomo dokonanej przez władzę zmianie ustroju, bo ja żadnej zmiany ustroju ani nie doświadczam, ani nie widzę, widzę za to, że w najdrobniejszych duperelach musimy się zastanawiać "co powie Unia" i to jest właśnie miara naszej udawanej suwerenności.

Jest bowiem pewien szkopuł. Poza stanowionym prawem krajowym mamy prawo unijne, a w ramach prawa unijnego 16 lat temu przyjęto Dyrektywę 2000/84/WE Parlamentu Europejskiego i Rady z dnia 19 stycznia 2001 r. w sprawie ustaleń dotyczących czasu letniego5, która może - choć nie musi - stanąć na drodze  do wprowadzenia zmian w obecnym systemie czasu urzędowego w Polsce. Cel dyrektywy i utrzymania ujednoliconego systemu zmiany czasu na terenie UE jest jasny - zapewnienie prawidłowego funkcjonowania rynku wewnętrznego. Większość krajów z Polską włącznie stosuje się do zapisów tego aktu, choć jako, że mamy do czynienia z dyrektywą, ważne jest że wiąże ona państwa członkowskie wyłącznie co do rezultatu dyrektywy, czyli właśnie prawidłowego funkcjonowania rynku wewnętrznego, ale już forma i środki, które ów cel mają uczynić osiągniętym - leżą w gestii krajów członkowskich, co jest właśnie w pewnym sensie światełkiem w tunelu. Sama jednak dyrektywa jako akt, zgodnie z zasadą pierwszeństwa prawa wspólnotowego stoi w hierarchii aktów prawnych wyżej od ustaw, więc nie ma możliwości, by została potraktowana tak jakby jej nie było.

Odnośnie światełka w tunelu użyłem określenia "w pewnym sensie", ponieważ z jednej strony nie wykluczam, że polski rząd byłby w stanie obmyślić inny sposób realizacji celu dyrektywy nawet rezygnując ze zmian czasu, z drugiej bowiem trudno mi sobie wyobrazić, że tego typu samowolka ze strony Polski byłaby ulgowo traktowana przez dzisiejszy Związek Socjalistycznych Republik Europejskich, znaczy się Unię Europejską, gdyby zaproponowana ustawa jakimś trafem przeszła pomyślnie proces legislacyjny. Nie wiem też, ale to już problem włodarzy - jak inaczej rząd mógłby wówczas zapewnić realizację wspomnianego założenia dyrektywy, gdybyśmy od zmian czasu odstąpili.

To, że stosowne organy na czele z Komisją Europejską opowiadającą się za utrzymaniem status quo, rozpoczęłyby nam trucie dupy za taką samowolkę i być może złośliwość - bo i tak mogłyby to odczytywać wobec reszty państw Unii, uważam za wariant praktycznie pewny - myślę, że smutnym panom od ustalania dopuszczalnych krzywizn bananów trudno byłoby przepuścić taką okazję. Teoretyzując, zniesienie zmian czasu oczywiście może być wykonalne. W chwili obecnej rozważyć moglibyśmy trzy scenariusze. Pierwszy - po dobroci - zakładając jedynie uprzednie dogadanie się państw i przegłosowanie zmian w unijnym prawodawstwie dotyczących stosowania czasu letniego w taki sposób, by nawet najbardziej złośliwi prawnicy eurokołchozu nie mogli się tu dopatrywać niewywiązywania się Polski z celów dyrektywy. W krajach UE funkcjonują z coraz większą intensywnością ruchy działające na rzecz zaprzestania zmian czasu, prowadzone były już w tej kwestii dyskusje, nawet na forum Parlamentu Europejskiego gdzie wszystkie frakcje opowiedziały się przeciwko tej dyrektywie, ale KE zlała wtedy pomysł ciepłym moczem stwierdzając wręcz, że "Gdyby któryś z krajów zdecydował się nie zmieniać czasu z letniego na zimowy i odwrotnie, spowodowałoby to niedogodności i zakłócenia dla obywateli i przedsiębiorstw" - więc póki co "na zachodzie bez zmian". Być może postawienie pierwszego kroku przez Polskę pociągnęłoby za nami inne kraje, ale nie wiadomo jak długo ten krok byłby akceptowany.

Scenariusz drugi - wprowadzenie nowego systemu choćby w przyszłym roku, do czego zdaje się dąży PSL2 - choć znowu taki wariant mógłby okazać się rozwiązaniem na krótką metę, o ile KE wymuszałaby na Polsce wywiązywanie się z celu dyrektywy w jej obecnym brzmieniu w taki sposób jak dotychczas, co jest praktycznie pewne. Scenariusz trzeci - jest kopią drugiego z tą różnicą, że z wykluczeniem ingerencji Unii w sprawę naszego czasu urzędowego nawet przy utrzymaniu obecnego brzmienia dyrektywy - uważam go jednak za wariant skrajnie mało prawdopodobny. Chętnie bym przeżył pozytywne zaskoczenie, ale dla eurotłuków mógłby to być przecież kolejny dobry powód do tarmoszenia Polski i wyrażania obaw o stan praworządności. Już widzę oczyma wyobraźni nagłówki w czerskim szmatławcu jak to polska władza bierze przykład z Rosji i "kradnie nawet czas" prowokując protesty kodomitów i celebrytów domagających się w tej sprawie zewnętrznej interwencji. Ostatnie miesiące i lata wyraźnie pokazały, że eurokraci znacznie bardziej interesują się losem Polski, niż choćby burdelem jaki urządzają całej Europie na przykład przez spraszanie islamskiej dziczy.

Gdyby zaproponowana ustawa została przyjęta przez Sejm - bo jak nigdy dotąd mamy rzadko spotykaną jednomyślność wszystkich klubów poselskich, musielibyśmy przygotować się na następujące zmiany. Projekt zakłada obowiązywanie czasu letniego środkowoeuropejskiego (CEST, to jest UT +2 godziny) przez cały rok. Z powodu poprzestania na przyspieszeniu zegarów o 60 minut w trakcie wiosennej zmiany czasu mającej być tę ostatnią, wschód Słońca obserwowany przykładowo w Gdańsku w ostatnią sobotę marca o godz. 05:35, w kolejny dzień przesuwa się na 06:35. Przedłużamy sobie zatem godzinę ciemności przed wschodem, ale już zachód Słońca obserwowany w ostatnią sobotę marca o godz. 18:10 nagle na następny wieczór ma miejsce o godz. 19:10 - a ściślej 19:12, bo o około dwie minuty w tym okresie roku ulega przesuwaniu na przód codzienne skrywanie się tarczy słonecznej pod horyzont. Otrzymujemy więc z doby na dobę pozornie dłuższą o godzinę obecność Słońca nad horyzontem i znaczące wydłużenie jasnego popołudnia - pozornie, bo tylko dokonaliśmy przesunięcia wschodu i zachodu o godzinę na przód.

Tak właśnie jest obecnie przy obowiązującym systemie wprowadzania w marcu czasu letniego. Tygodnie mijają, deklinacja Słońca rośnie, zatem wschód następuje coraz szybciej, zachód coraz później, aż do okolic przesilenia letniego w czerwcu. Nieopodal tego momentu obserwujemy najwcześniejszy w roku wschód Słońca - w stosowanym tu przykładzie o godz. 04:10 oraz najpóźniejszy zachód Słońca - tu o 21:24. Dzień jest bardzo długi, jasność utrzymuje się niemal do 22:00 i częściowe tylko pociemnienie nieba, kiedy to mamy tak zwane białe noce, występuje jedynie między 23:00 a 02:00, choć złota łuna od schowanego płytko pod horyzontem Słońca w ogóle nie znika z nieba. Obecnie obserwowane najwcześniejsze godziny wschodu Słońca i najpóźniejsze godziny zachodu w skali roku bez względu na lokalizację pozostałyby te same również w kolejnych tygodniach i miesiącach, gdy wraz ze skracaniem się dni oczekiwalibyśmy na równonoc jesienną i następującą miesiąc po niej zmianą czasu na CET.

Do ostatniej soboty października sytuacja z dostępnością ciemnego nieba pozostawałaby dla amatorów gwiaździstych nocy w znanej dotychczas formie. Efekty wycofania zmian czasu zaczęlibyśmy odczuwać od ostatniej niedzieli października. Nie cofnąwszy zegarów o 60 minut przy rezygnacji z czasu strefowego CET, wschód Słońca - wciąż przykład opieram o Gdańsk - obserwowany w ostatnią sobotę października o godz. 07:39, w kolejny poranek, nastąpiłby nie jak obecnie - o godz. 06:39, ale o 07:41 (dwie minuty różnicy przez codzienne opóźnianie się wschodu). Przestajemy zatem odczuwać następujące godzinę szybciej rozjaśnienie i doświadczamy dalszego przesuwania się do przodu godzin wschodu. Zachód Słońca zamiast w wyniku zmiany czasu przesunąć się z 17:18 na 16:16, przesunąłby się do 17:16. Żegnamy się tym samym ze stratą godzinnej jasności jesiennymi popołudniami, których skracanie się w kolejnych tygodniach byłoby w takiej sytuacji znacznie mniej dokuczliwe dla osób ceniących dłuższe, jasne dni.

Kliknij by otworzyć wizualizację Kliknij by otworzyć wizualizację Kliknij by otworzyć wizualizację Kliknij by otworzyć wizualizację

W wyniku dalszego wstecznego przesuwania się pory zachodu związanego z malejącą deklinacją aż niemal ku przesileniu zimowemu doszlibyśmy do sytuacji, w ramach której najwcześniejszy zachód Słońca następuje nie o 15:20 przynosząc wyraźniejsze ciemności już po godz. 16:00, ale o 16:20 i wyraźniejsze zapadanie zmroku dopiero po 17:00. Jeśli są tu osoby ceniące czas zimowy i lubiące szybkie rozpoczynanie obserwacji nieba w późno-jesienne i zimowe popołudnia, to nie jest to dla nich dobra wiadomość, bo na gwiazdy musielibyśmy poczekać godzinę dłużej, niż w obecnym systemie. Zadowoleni są za to wszyscy zwolennicy dłuższych popołudni, którzy nawet w najkrótsze dni w roku mieliby zagwarantowaną jasność niemal do 17:00 z możliwością zapomnienia o obecnie szybkich zmrokach już około 16:00.

Kliknij by otworzyć wizualizację Kliknij by otworzyć wizualizację Kliknij by otworzyć wizualizację

Ponieważ jednak każdy kij ma dwa końce - odczulibyśmy to w kwestii wschodów Słońca. Bez cofnięcia zegarów o godzinę pod koniec października wprawdzie zapewniamy sobie dłuższe i jaśniejsze popołudnia zimowe, ale wschody Słońca po ostatniej niedzieli października dalej postępują nie od godz. 06:41, ale od 07:41 dochodząc, uwaga - do 09:06 (Gdańsk). Tym samym dłużej o porankach moglibyśmy obserwować rozgwieżdżone niebo, które świtać zaczęłoby dopiero po godz. 08:00, gdy już dawno większość osób jest w pracy czy szkole. Dla zwolenników długich jasnych dni to zapewne niezbyt wygórowana cena, ale dla śpiochów, którym trudniej wstawać, gdy na zewnątrz zimno i ciemno - wschody Słońca zbliżone do godz. 09:00 mogą okazać się w jakimś stopniu problemem. Suma summarum, w okresie przesilenia zimowego również nie utracilibyśmy godziny ciemnego, dostępnego astronomicznym obserwacjom nieba - noce nadal trwałyby po 14-15 godzin, ale musielibyśmy się liczyć z przesunięciem o godzinę na przód okresu z rozgwieżdżonym firmamentem - z okolic między godz. 16:00 a 07:00 jak obecnie, do okresu pomiędzy 17:00 a 08:00.

Kliknij by otworzyć wizualizację Kliknij by otworzyć wizualizację Kliknij by otworzyć wizualizację

Pod koniec roku proces się odwraca, deklinacja Słońca ponownie zaczyna rosnąć przynosząc wsteczne przesuwanie się godzin wschodu i postępowanie na przód godzin zachodu. Mijają trzy miesiące i dochodzimy do kresu marca, gdy powinna nastąpić zmiana czasu. Nie następuje, bo już w czasie letnim środkowoeuropejskim przebywamy, zatem bez przesunięcia zegarów z  umownej godz. 02:00 na 03:00, wschód Słońca obserwowany w ostatnią sobotę marca o godz. 06:35 przesuwa się w niedzielę do 06:32. Będąc już w czasie letnim środkowoeuropejskim powracamy do sytuacji znanej z obecnego systemu - aż do przesilenia letniego wschód przesuwa się wstecz do godz. 04:10, a zachód zaś do 21:20, tak jak dotychczas. W konsekwencji widzimy, że wprowadzenie czasu letniego środkowoeuropejskiego (CEST) na stałe powoduje zmiany odczuwalne pomiędzy kresem października a kresem marca, kiedy to popołudnia stają się dłuższe z późniejszym o godzinę zachodem Słońca, jak i zmiany w porankach, kiedy wychodząc do pracy czy szkoły o 07:00 bądź 08:00 nadal byłaby okazja ujrzenia rozgwieżdżonego nieba. Tę najbliższą nam gwiazdę witalibyśmy bowiem w najpóźniejszych wschodach około 09:06. Regiony południowe, gdzie noc kończy się wówczas najszybciej i tak musiałyby poczekać na wschód Słońca do okolic godziny 08:00.

Taki jest projekt ustawy. I jak napisałem już na samym początku, stosowanie całoroczne czasu letniego środkowoeuropejskiego zdecydowanie nie jest w zgodzie z naszym geograficznym położeniem, czyli tym, kiedy moment górowania Słońca jest możliwie zbliżony do południa (12:00). Górowania, czyli osiągania najwyższej elewacji - przebywania Słońca najwyższej nad horyzontem danego dnia, a nie przebywania w zenicie - bo i takie również tłumaczenia się pojawiają, a są błędne z tego powodu, że na szerokościach geograficznych Polski Słońce nigdy zenitu nie osiąga. Przy utrzymaniu całorocznym czasu CEST moment górowania w skrajnych okresach rozmijałby się z rzeczywistym południem nawet o prawie 2 godziny. Oczywiście ta zależność, powiedzmy sobie jasno, nie ma szczególnego znaczenia na życie i funkcjonowanie normalnego człowieka, a znakomita większość z nas wolałaby zapewne dłuższą obecność Słońca na niebie w godzinach popołudniowych, niż tak szybkie jak obecnie zmroki w trakcie obowiązywania naturalnego dla nas czasu strefowego CET.

Zastanowić moglibyśmy się również nad tym - z naszego czysto obserwacyjnego punktu widzenia - co i ile ewentualnie byśmy utracili na takiej zmianie. O porze letniej sytuacja się nie zmienia, o porze zimowej żegnamy się ze Słońcem później, niż obecnie. Długość nocy się nie zmienia, ale mamy możliwość dłuższego łapania promieni słonecznych w godzinach popołudniowych, co mogłoby być istotne zwłaszcza w kontekście potencjalnych pochmurnych okresów letnich, jak choćby w tym roku, gdy długo czekając na nadejście ciepłych miesięcy wiele regionów nie zdążyło nawet dobrze zapomnieć o ponurym i wyjątkowo pochmurnym sezonie jesienno-zimowym 2016/2017. Przyznam się szczerze, że w tym roku jak mało kiedy, z wyjątkowo dużą niechęcią oczekuję zmiany czasu. Zwykle nie miewałem z tym aż takich jak teraz problemów, ale myśl, że po tak ponurej poprzedniej jesieni, zimie, późnej i kiepskiej wiośnie oraz raczej kiepskim lecie znowu trzeba się oswoić z utratą godzinnej jasności w porze popołudniowej, optymistycznie nie nastraja. Jako pasjonat astronomii byłbym gotów poświęcić możliwość obserwacji zimą od godz. 16:00, bo tak naprawdę rzadko kiedy z tak szybkich zmroków korzystam, a z uwagi na długość nocy ilość czasu dostępnego wówczas na obserwacje jest w pełni wystarczająca i mogąca zadowolić każdego pasjonata niezależnie od godzin, w których zamierza wyjść w teren.

Przesunięcie najwcześniejszych zachodów Słońca z godz. 15:20 na 16:20 w okolicach przesilenia zimowego byłbym zatem skłonny zaakceptować, nie miałbym też problemu z akceptacją wschodów Słońca podchodzących pod godz. 09:00. Myślę, że znaczna część osób pracujących i tak jest zaprzyjaźniona ze wstawaniem przed wschodem Słońca, a nagroda w postaci dłużej o godzinę panującej jasności po południu, gdy tego światła słonecznego tak bardzo pragniemy, ma potencjał do bycia czynnikiem decydującym3.

Uznałbym takie posunięcie za korzystniejsze od utrzymania całorocznego czasu strefowego CET będącego naturalnym dla Polski i szczerze powiedziawszy, zamiast ewentualnego wprowadzenia takiej opcji na stałe - a więc wariantu odwrotnego od obecnie przechodzącego proces legislacyjny - wolałbym już nawet utrzymanie obecnego systemu. Całoroczne obowiązywanie właściwego dla nas czasu CET oznaczałoby bowiem brak zmian w godzinach wschodów i zachodów Słońca pomiędzy końcem października a końcem marca, ale w przeciwieństwie do proponowanej ustawy, skutkowałoby przesunięciem godzinę wstecz wschodów i zachodów Słońca o porze wiosenno-letniej. I tak, dokonując wprowadzenia czasu strefowego na stałe, pora wschodu Słońca (Gdańsk) w okolicach przesilenia letniego przesunęłaby się z godz. 04:10 na 03:10 przynosząc nie wiadomo dla kogo znaczne rozjaśnienie nieba już około 02:00, a i zachody następowałyby szybciej, już około 20:20, zamiast 21:20.

Kliknij by otworzyć wizualizację Kliknij by otworzyć wizualizację Kliknij by otworzyć wizualizację

Możliwość szybszego rozpoczynania obserwacji o letniej porze dzięki szybszemu o godzinę pociemnieniu nieba wydaje się na pierwszy rzut oka dość kusząca, ale mało sensowna w świetle sytuacji z postępującym brzaskiem od godz. 02:00 i obecnością Słońca na niebie już po godz. 03:00. Ledwie miesiąc później pod koniec lipca, gdy obecnie około 20:00 nadal cieszymy się obecnością Dziennej Gwiazdy na niebie, w razie panowania czasu CET byłaby to już cała godzina po zachodzie.

Czy tak czy siak nie tracimy w ogólnym rozrachunku ilości godzin ze Słońcem, a jedynie przesuwamy jego obecność w jedną bądź drugą stronę z koniecznością rozważenia, że czy wolimy przez cały rok dłuższe i jaśniejsze popołudnia kosztem późniejszych wschodów Słońca - w skrajnych przypadkach po godz. 09:00, czy wcześniejsze zapadanie ciemności przez cały rok, ale z postępującym szybciej świtem - w skrajnych przypadkach już po godz. 03:00.

Być może jako początkujący astro-zapaleniec optowałbym za pomysłem wprowadzenia rozwiązania umożliwiającego jak najszybsze rozpoczynanie obserwacji i powitanie ciemnego rozgwieżdżonego nieba o tak wczesnej jak się tylko da porze, ale dziś, z biegiem lat, zbyt bardzo przyzwyczaiłem się do walorów długich dni by bardziej skłaniać się ku opcji całorocznego czasu zimowego. Być może to niestety znak czasów - efekt zbyt często pochmurnej aury w ostatnich sezonach, która z jednej strony rzadziej pozwalała (pozwala) na prowadzenie obserwacji nieba, z drugiej po wielokroć przynosi jesienią i zimą ciemne, ponure widoki sprawiające, że wyczekiwanie na nadejście wiosny staje się jeszcze gorętsze.

A Wy jak uważacie - korzystniej utrzymać status obecny, czy może jednak CET na cały rok? Dominują u Was odczucia astro-amatora chcącego szybszych zmroków czy też w tej akurat sprawie bycie hobbystą astronomii odsuwacie na drugi plan, stawiając na komfort korzystania ze światła dziennego i dłuższą popołudniową obecność Słońca zimą? Zachęcam do dyskusji.


* W oparciu o:


Bądź na bieżąco ze zjawiskami astronomicznymi i zapleczem amatora astronomii - dołącz do stałych czytelników bloga na Facebooku lub GooglePlus.

Komentarze

  1. Nie rozumiałem nigdy argumentu o złym samopoczuciu i rozstrojeniu zegara biologicznego. Z dnia na dzień przez cały rok,a nawet z godziny na godzinę moje samopoczucie może się skrajnie zmieniać,np. jak zasiedzę się wieczorem w internecie,przytrzyma mnie korek na drodze,zakupy się przeciągną,a rano trzeba wstać,albo kiedy porządnie wycieńczy mnie letni upał...i dziesiątki innych sytuacji codziennych.Natomiast przestawienie godziny w tą czy tą? Jaki to może mieć wpływ? Chyba jedynie dla kogoś kto ma ścisły harmonogram dnia i wykonuje go ze stoperem w ręce.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zapewne ktoś piszący tak zaawansowane "przemyślenia" jak ty unknownie, wykonuje też równie zaawansowaną pracę, dlatego twoje zmiany nastroju pozostają niezauważone.

      Usuń
  2. Idealnie tak czy siak nie będzie. W północnej Francji jak kiedyś byłem tuż pod koniec października to jeszcze po 9 rano w pochmurny dzień było ciemno jak w nocy. Z kolei jak kiedyś Francuzi odwiedzali naszą uczelnię w grudniu to byli zszokowani że mamy noc już o 15 :D.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To fakt, idealnie dla wszystkich nie będzie. Mimo wszystko większa ilość światła słonecznego o porze popołudniowej jak najbardziej jest dla mnie akurat kluczowa. Pozdr!

      Usuń
  3. Super lektura. Zgadzam się z przedmówcą, że idealnie nie będzie ale z dwojga rowiązań alternatywnych do obecnych zmian czasu chętnie przyjąłbym czas letni całorocznie. Zmiana październikowa jest w sumie ok jeśli myśleć o komforcie spania, wstawania tylko co z tego skoro marcowa jest bardzo nieprzyjemna. W pracy jestem wtedy nie do życia i trwa to spokojnie koło tygodnia a wcale nie pracuję zmianowo. Pomijam fakt bycia astroamatorem w tej sytuacji i stawiam na dłuższe dni i więcej słońca. Wstać w grudniu czy styczniu o 8ej i widzieć gwiazdy to nie problem, ale od 15tej ledwo po robocie mieć ciemności za oknem - to wręcz depresjo-genne :( Jeszcze żeby bezchmurna pogoda dominowała to było by łatwiej lecz przy znacznie bardziej pochmurnej połowie roku akurat w czasie zimowym jak to niestety jest normą to tymbardziej dołuje fakt nagłej straty godziny ze słońcem popołudniu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. U nas na Pomorzu od tygodnia non stop chmury dzień i noc, także ciemno robi się już po 17:00 mimo, że to jeszcze przed zmianą czasu. To, że sytuacja taka może sprzyjać depresjom też jest istotnym argumentem przeciw tym zmianom.

      Usuń
  4. Felieton wartościowy i dający do myślenia. Szkoda tylko, że strasznie upolityczniony (jak ostatnio niestety wszystko). Na odległość widać w tekście "dobrą zmianę".

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dokładnie. Ale wiem z doświadczenia, że od spoglądania w gwiazdy psuje się wzrok 😀.

      Usuń
    2. Łuksz z "to tylko teoria"... Jesli tak to spójrz w swoje materialy ile tam postępactwa, uniofaszyzmu itp. upolitycznienia.

      Usuń
    3. Czayen18, dziękuję za ocenę felietonu. Co do drugiej części komentarza - ;-) obawiam się, że w środowisku dobrej zmiany za moje poglądy, zwłaszcza te w odniesieniu do ZSRE, nie miałbym dużo do gadania, mimo że w pewnych sprawach jak najbardziej byłaby zgoda. Druga sprawa, trudno uniknąć upolitycznienia w świetle sytuacji gdy omawiane zmiany wcale nie muszą wejść w życie - a skoro nie muszą, to raczej dobrze dla wyczerpania tematu zacząć od prawno-politycznych przyczyn tego, dlaczego to wprowadzenie zmian może nie dojść do skutku jak i zaznaczenia dla zwykłej przyzwoitości gdzie pomysł miał swój początek. Pozdrawiam

      Usuń
  5. Optuję za dłuższymi popoludniami. Kwestia ekonomiczna. "Zmiany czasu" to jeszcze bismarckizm mentalny (jak ZUS, przymus szkolny, itp.), Niemcy wprowadzili je w czasie I Wojny, zeby koszty gospodarki państwowej, przerzucich cichaczem na obywateli. Potem podchwyciły to inne państwa.
    Najłatwiej to dostrzec w kwestii światła i ciepła - w pracach zazwyczaj jesteśmy wtedy gdy jest jasno i cieplo od słońca (mniejsze koszty pracodawcy), a domy i mieszkania musimy ogrzewać, czy oświetlać sami na swój koszt.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ano właśnie, kwestia ekonomiczna. Zgadzam się. Bo cóż z tego, że wiosenna zmiana czasu ma te koszty zużywanej energii zmniejszyć, jak w październiku wracamy do punktu wyjścia i to nawet na większą skalę, bo nie korzystamy ze światła jedynie długimi wieczorami, ale nawet wcześniej w godzinach dziennych/popołudniowych, gdy trafiają się pochmurne dni. Słyszałem argument, że niebawem w "erze ledów" przestanie to mieć znaczenie ile czasu musimy się sami sztucznie doświetlać z uwagi na mniejszy koszt ledowego światła - co i tak nie zmieniłoby mojego poglądu, że korzystniej byłoby korzystać dłużej ze światła naturalnego - zatem więcej Słoneczka popołudniami jak najbardziej na tak.

      Usuń
  6. Witam ponownie. Dziękuję za odpowiedzi pod tematem http://www.polskiastrobloger.pl/2017/09/widocznosc-stacji-iss-nad-polska-we-wrzesniu-i-pazdzierniku-2017.html?m=1 W dalszym ciągu interesuje mnie to przesunięcie i widoczność nieba. Proszę o fachową opinie Was na temat tego co ta Pani mówi o zmianie osi Ziemi i aktualnej widoczności gwiazd na niebie w krótkim filmie 16to minutowym. Z góry dziękuję za odpowiedź:-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Link do filmu: https://m.youtube.com/watch?v=UNOkhD1YMUs

      Usuń
    2. Marietto, nie ma sensu się powtarzać, ta Pani mówi to samo o co pytałaś w podlinkowanym tekście i odpowiedź już tam widnieje.

      Z trudem tego wysłuchałem. To, że tej Pani nagle "coś się nie zgadza" to już niestety jej problem, a tego, że wspomniane przez nią zmiany w przesunięciu nieba czy osi Ziemi nastąpiły a uczeni o tym milczą i chcą to utrzymać w niewiedzy nie ma sensu nawet komentować - pomijając natychmiastowe i odczuwalne skutki, które by z takiego przesunięcia wynikły, a o których zapewne ta Pani nawet nie myślała, pamiętaj o prostej sprawie, a właściwie ta Pani powinna zrozumieć, że niebo obserwują nie tylko naukowcy, ale całe rzesze milionów amatorów na całym świecie i jakoś tych zmian nie dostrzegają (bo ich zwyczajnie nie ma) - czyli co: wszyscy na świecie, nawet amatorzy, zostali przekupieni, każdy z osobna, by o tym nie mówić, a ta tylko jedna Pani to dostrzega? Litości.

      Usuń
    3. Marietto - od spraw astro jest Hawkeye, ja od siebie dodam iż osoba która nie porusza się plynnie w interwale czasowym 100 lat (kwestia owego "niemieckiego" pomnka), gada bzdurymwminterwale czasowym 1000 lat (kwestia sanktuarióm "słowiańskiego") nie budzi mojego zaufania w kwestii procesów trwających miliony lat, i odległosciach mierzonych w tysiácach lat świetlnych...

      Usuń
    4. Ślicznie dziękuję Wam za odpowiedź. Uspokoiliście mnie:-) Wy macie doświadczenie i wiedzę. Znacie nasze niebo i ułożenie planet:-) Życzę Wam miłego tygodnia i bezchmurnego nieba. Pozdrawiam cieplutko:-)

      Usuń
  7. Ale za poglądy na temat euroburdelu i ogólnie "paczenie" na świat polityki to szanuje :D Obadaj sobie karciankę w podobnym klimacie jeśli lubisz Czas Zaorać Socjalizm się zwie :D pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Zainteresował Ciebie wpis? Masz własne spostrzeżenia? Chcesz dołączyć do dyskusji lub rozpocząć nową? Śmiało! :-)
Jak możesz zostawić komentarz? - Instrukcja
Pamiętaj o Polityce komentarzy

W komentarzach możesz stosować podstawowe tagi HTML w znacznikach <> jak b, i, a href="link"