Z naturą nie wygrasz, ale z samym sobą możesz | Całkowite zaćmienie Księżyca 7 IX 2025 A.D.

Na ten wieczór czekałem od wielu miesięcy. Pierwsze od sześciu lat całkowite zaćmienie Księżyca widoczne z Polski, starannie przygotowane w mojej głowie i w moim kalendarzu, a także na blogu, gdzie starałem się dać Wam narzędzia do własnych obserwacji na przestrzeni kilku tygodni promocji tego zjawiska. Były poradniki, były zestawienia pogody za ten dzień, były mapy i wizualizacje, były filmowe zapowiedzi, a od dwóch tygodni nawet duży zegar odmierzający czas pozostały do zaćmienia by nikogo kto wchodził na witrynę nie ominęła świadomość do jakiego spektaklu odliczamy.

Tak było i jest tu od zawsze przy okazji większych wydarzeń, by poświęcać im więcej uwagi, niż krótką chwilę w ramach prostej wzmianki w comiesięcznym "Niebie nad nami". Chciałem, aby każdy, kto choć raz poczuł fascynację nocnym niebem, wiedział, że 7 września 2025 roku warto wyjść z domu i podnieść głowę, a kto szuka jakiegoś zainteresowania - by zaczął właśnie teraz, bo nic tak nie nadaje dobrze pierwszego pędu temu hobby jak zjawisko dużego kalibru. Wszystko prowadziło do tej jednej chwili, jak długie górskie wędrówki - dokładnie te, z których po tygodniowej przerwie wróciłem, i które - gdyby nie odległość nas dzieląca - byłyby pewnie moją pierwszą pasją i powodem pisania tekstów, a nie drugą - w której każdy krok zbliża nas do wierzchołka, a nagroda w postaci widoku wydaje się na wyciągnięcie ręki.

 
Całkowite zaćmienie Księżyca 10 XII 2011 A.D. w pobliżu końca fazy całkowitej. Pełna foto-relacja


Tym razem jednak był to ten przypadek, kiedy "po wspinaczce" - góra nie pozwoliła mi na panoramę. Niebo w pierwszą niedzielę września zasnuło się jednolitą warstwą chmur. Patrzyłem na tą gęstą, pozbawioną jakichkolwiek pęknięć, betonową płytę chmur, która zawisła nad moją głową na długo przed planowanym początkiem zjawiska. Patrzyłem na zegarek, gdy Słońce chowa się pod horyzontem, nie dając nawet najmniejszego, symbolicznego okna w tej szarej powłoce. Patrzyłem, jak na zegarze następuje moment wschodu zaćmionego już Księżyca i zapada noc, która nie przynosi ze sobą ani jednej gwiazdy. Cisza. Tylko wiatr, drobne opady deszczu bardziej w formie gęstszej mżawki niż pełnoprawnego opadu - ale i tak byłoby mi szkoda rozstawiać na tym elektronikę - i ta beznadziejna, ostateczna pewność, że tym razem się nie udało. Że cały ten wysiłek, całe to oczekiwanie, kończy się fiaskiem.

W takich chwilach w głowie kłębią się tysiące myśli. Pierwszą jest rozczarowanie. Czyste, głębokie, niemal fizycznie odczuwalne. To uczucie porażki w starciu z naturą, która jednym ruchem ręki potrafi zniweczyć najdokładniejsze plany. Tak, jak w górach, gdy po wielu godzinach wymagającej wspinaczki, pokonaniu trudności technicznych i walce z własnymi słabościami, które mniej lub bardziej udanie pokonałeś, stajesz kilkadziesiąt metrów pod szczytem, a nagłe załamanie pogody zmusza cię do odwrotu. Nie ma dyskusji, nie ma negocjacji: góra postawiła warunek, którego nie możesz zignorować, jeśli chcesz bezpiecznie wrócić i spróbować innym razem. Niebo wczoraj postawiło dla mnie taki sam warunek.

W trakcie zjawiska co chwilę wystawiałem głowę za okno, niczym turysta wyglądający zza kosodrzewiny, czy mgła nie rozstąpi się choć na moment po paru godzinach trudnego podejścia pod górę. Nawet nie wyjeżdżałem w pole za miasto, bo i po co w takich warunkach - jakie zobaczycie na wybranych trzech poniższych zdjęciach. Miałem poczucie, że coś wielkiego dzieje się tuż obok, a ja stoję odcięty: świadomy, że w innych częściach Polski Księżyc czerwienieje, ale sam mogę oglądać od spodu tylko szarość jednolitej warstwy zachmurzenia.

To było jak doświadczenie znane każdemu chyba miłośnikowi gór: kiedy cała kilkugodzinna droga kończy się nie widokiem z wierzchołka czy grani, lecz białą pustką, która nie nagradza wysiłku i w pierwszym odruchu wzbudza pytania: po co to wszystko? Po co człowiek sobie to robi? Nie da się znaleźć mniej "streso-gennych" zainteresowań niezależnych od natury? A może nawet jeśli są - to co z tego, jeśli nie potrafią dać tak pięknych przeżyć i widoków, kiedy w innych sytuacjach los już sprzyja - i dlatego się w nich trwa na dobre i na złe?

 
Częściowe zaćmienia Księżyca z 31 XII 2009 A.D. oraz 25 IV 2013 A.D.


W takich chwilach człowiek ma skłonność do automatycznego szukania pocieszenia z rozmaitych stron. Łatwo wówczas sięgnąć po to, co dzisiejszy świat już od dość długiego czasu podsuwa nam na każdym kroku - transmisje internetowe, „na żywo” z innego miejsca, gdzie pogoda sprzyja. Dwa-trzy kliknięcia i mamy obraz Księżyca z kamery w lepszym zakątku pogodowym. Niby to samo, a jednak kompletnie coś innego, nieporównywalnego.

Przyznam się Wam w tym miejscu, że kiedyś, na samym początku swojej przygody z astronomią sam się dałem łapać w tę pułapkę, niczym mucha w pajęczynę, ale skutecznie - i myślę - nieodwołalnie, się z tego wyleczyłem. Patrząc na ekran, kiedy zamiłowanie do nocnego nieba i gór często się we mnie przeplata, w pewnym momencie uznałem, że czuję chyba właśnie dokładnie to, co czuje turysta oglądający film z drona zamiast biorący udział w realnej wędrówce. Obraz być może bywa piękny, może nawet doskonale oddawać szczegóły, można się nim krótko zachwycić, ale nie poczuje się zapachu lasu, nie usłyszy wiatru, nie zmęczy się podejściem. Nie ma w tym powietrza, nie ma w tym smaku, nie ma w tym żadnego wysiłku, emocji, życia. Nie ma kontaktu z rzeczywistością, jest tylko pusta w środku, ekranowa iluzja.

Powszechne zachęty do wchłaniania godzin streamów z takich zdarzeń to cyfrowy substytut o wartości fast-foodowej paszy, który oducza nas cierpliwości i szacunku do prawdziwego doświadczenia. Czy wspinacz, który zawrócił spod szczytu z powodu burzy, pociesza się, oglądając w sieci film kogoś, komu się udało? Nie. Bo wspinaczka to nie tylko zdobycie wierzchołka. To zapach skały po deszczu, to ból mięśni, to chłód wiatru na twarzy, to uprząż, której ufasz bardziej, niż czemukolwiek innemu. To cała suma doświadczeń, bez których buduje się właśnie co najwyżej iluzję i atrapę.

  
7 IX 2025 A.D. - całkowite zaćmienie zachmurzenie Księżyca nieba nad moją głową: kolejno o wschodzie Księżyca, tuż przed fazą maksymalną zaćmienia całkowitego i tuż przed końcem fazy całkowitej. Nie muszę chyba dodawać, że przez tak grube obłoki nawet w normalnej pełni blask Księżyca nie miałby szansy się przedostać.


Tymczasem astronomia amatorska, tak jak górskie wojaże, to nie jest gapienie się w ekran. Atrapa próbująca zastąpić prawdę zamiast pocieszać, uświadamia tylko co się właśnie traci. Przez chwilę może zachwyci, ale w ostatecznym rozrachunku tylko pogłębi rany. To hobby nie dzieje się na monitorze, ale pod gołym niebem, w chłodzie lub zimnie, w błocie lub mrozie, w mżawce lub na przeszywającym wietrze, w cierpliwym czekaniu, w momencie, w którym naprawdę unosimy wzrok ku górze. Sami, ku Niebu, temu prawdziwemu, nie internetowemu.

Internetowe doznania to oszukiwanie samego siebie, że w czymś uczestniczymy, podczas gdy jesteśmy tylko biernymi konsumentami treści. Ślepa uliczka, która prowadzi do dewaluacji tego, co realne i autentyczne. Prawdziwe piękno rodzi się z wysiłku, z niepewności, z ryzyka porażki. Wszystko inne jest tylko obrazkiem, w którym nie ma prawdy, a jedynie sztuczność i cukierkowe obrazy nawet w promilu nie mogące się równać z realnym doświadczeniem nieba czy to ze zwykłego balkonu, a nawet spojrzenia przez uchylone okno, czy to spod podwórza przy bloku, czy ze środka pozamiejskiego wygwizdowia, gdzie żywej duszy poza własną się nie znajdzie.

A jednak ta noc, mimo chmur i mimo iluzji, że może się uda, nie była zupełną porażką. Wiem, że wielu z Was, którzy trafili na publikowane tu materiały, wyszło spojrzeć w niebo i zobaczyło to, co mnie było dane jedynie sobie wyobrażać lub przypominać z dawnych obserwacji. Przed urlopem dostałem kilka wiadomości od osób, które zadeklarowały, że po raz pierwszy w życiu podejmą próbę obserwacji Księżyca w cieniu Ziemi i poczuły po lekturze tutejszych tekstów, że to moment by dopytać o pierwszą optykę. Wiem, że przynajmniej niektórzy z Was ją po naszej korespondencji zakupili i bez względu czy wczoraj się przydała czy nie, ufam, że jeszcze nie raz i nie dwa dobrze ją spożytkujecie. To dla mnie prawdziwa nagroda - świadomość, że nawet jeśli moje własne oczy nie zarejestrowały czerwonego blasku naszego satelity skrytego w ziemskim cieniu, to dzięki wspólnemu przygotowaniu i kampanii popularyzacyjnej zjawisko stało się udziałem wielu innych bywalców tego bloga.

 
Najdłuższe w XXI wieku całkowite zaćmienie Księżyca w koniunkcji z Wielką Opozycją Marsa 28 VII 2018 A.D. Pełna foto-relacja 


Z biegiem lat, patrząc z coraz dłuższej perspektywy, widzę, że astronomia w pewnym sensie bywa jak góry. Wędrujemy w stronę zjawisk, które mogą nas oczarować, ale nigdy nie mamy gwarancji, że na końcu drogi czeka zachwyt i panoramy na wszystkie strony świata. Nie każdy szczyt daje widok, nie każda wyprawa kończy się sukcesem. Bywa, że dociera się na wierzchołek i widzi tylko mleko - niegdyś miałem tak z Rysami po blisko 4 godzinach męczącego podejścia - bywa, że chmury odbierają całą nagrodę. A jednak mimo wszystko - idzie się dalej. Sens jest nie tylko w tryumfie na wierzchołku, lecz także w drodze: w przygotowaniach, w wysiłku, w cierpliwości, a nawet w samej próbie.

 
Najdłuższe w XXI wieku całkowite zaćmienie Księżyca w koniunkcji z Wielką Opozycją Marsa 28 VII 2018 A.D. Pełna foto-relacja


Wspinaczka to nie tylko radość ze zdobycia szczytu czy grani, tak samo w astronomii - nie każda noc jest zwycięstwem, nie każde zjawisko jest nam pogodowo zagwarantowane. Każda noc za to jest częścią całej drogi, która w taki czy inny sposób kształtuje u każdego pasję na niepowtarzalny sposób. Przestrzegałem kiedyś i to powtórzę: pogodowe porażki były, są i będą zawsze wpisane w nasze hobby i jeśli jest to zbyt trudne do zaakceptowania, bezpieczniej jest od razu znaleźć sobie inne zajęcie. Z naturą się nie wygra: ani w górach, ani na środku zadupia z rozstawionym teleskopem nie bierze ona jeńców.

Wędrując nieco w ubiegłym tygodniu po górskich szlakach, na jednej z tablic wpadła mi w oczy długa, fantastyczna sekwencja ks. Romana Rogowskiego traktująca o górach i człowieku, z której jedno zdanie, jakie utkwiło mi w pamięci szczególnie chciałbym nieco sparafrazować na potrzeby tej relacji. Ks. Rogowski mawiał: "Człowiekiem gór nie jest ten, który umie i lubi chodzić po górach, ale ten, który górami potrafi żyć w dolinach, po zejściu z gór." Ja pragnę dalej, i zachęcam usilnie do tego każdego z Was, którzyście przegrali z zachmurzeniem - by się nie zrażać po wczorajszym ciesząc wspaniałościami nocnego nieba jedynie przy okazji sukcesów - niczym odnosząc to do radości z udanej wspinaczki, ale także wtedy, gdy pogoda boleśnie uczy nas cierpliwości i pokory, strącając w dół doliny.

Dlatego ta obserwacyjnie przegrana noc nie zgasiła we mnie światła. Ot, to tylko jeden z wielu rozdziałów w całej tej historii, tym razem mniej radosny. Z tego też powodu dzisiaj, choć smutek jeszcze nie do końca opadł, nie czuję się tak po prostu przegrany. Czuję się mocno poturbowany, ale na jakiś sposób znów też wzmocniony, czego i Wam życzę jeśli też zetknęliście się wyłącznie z zachmurzeniem. To doświadczenie przypomniało mi, dlaczego w tym trwam. Robię to dla tych chwil prawdziwego kontaktu z naturą, a nie dla gwarancji sukcesu. Dla niepewności, która sprawia, że bezchmurna noc staje się darem, a nie oczywistością. Dla tej cichej satysfakcji, gdy po wielu nieudanych próbach, w końcu trafia się w idealne warunki.

Pochmurna pogoda nie pierwszy i nie ostatni raz wygrała z maluczkim amatorem - i tak już w tym całym hobby będzie zawsze. Wiem jednak, że wrócę przy pierwszej okazji, tak jak wraca się w góry (w październiku znów ode mnie odpoczniecie!) po nieudanym wejściu czy postanowionym odwrocie do doliny. Czekam na kolejne zjawiska: koniunkcje, meteory, zorze i wyczyny Słońca. I wiem, że znów będę gotów podjąć tę drogę, jak zwykle bez jakiejkolwiek gwarancji sukcesu, ale za to z pewnością, że warto. Astronomia amatorska, podobnie jak wędrówka po górach, nie polega tylko na chwilach tryumfu i widokach ze szczytów. Polega na ciszy, na cierpliwości, na planowaniu czy zmienianiu celów, a czasem też na bolesnych porażkach, od których nie uciekniemy. Pewnie dlatego każda kolejna nagroda, kiedy przychodzi na nią właściwy czas, smakuje jeszcze bardziej...

🌖🌖🌖


P.S. Wszystkim szczęśliwcom wśród czytelników zbiorczo w tym miejscu gratuluję pięknych zdjęć i udanych łowów ciesząc się z Waszego sukcesu oraz dziękując za Wasze materiały i świadectwo bycia ze mną i tym blogiem w tych emocjonujących chwilach. Niestety nie mogę się zrewanżować podobnymi obrazkami - pozwoliłem więc sobie podejść do relacji niestandardowo. Żadna sztuka zachęcić do jej przeczytania po obserwacji spod bezchmurnego nieba, ale mam nadzieję, że mimo wydźwięku tekstu lektura była dla Was przyjemna i znajdziecie w niej jakieś pocieszenie, jeśli doświadczyliście tego co ja. Fotograficzne wspomnienia z różnych zjawisk zaćmieniowych w tej relacji niech Wam równie mocno jak i mi przypominają, że nasza przygoda z astronomią - nawet jeśli tym razem doprawiona gorzkim posmakiem - nie kończy się na jednej nocy. A zatem - a jakże! - ciąg dalszy nastąpi. Do zobaczenia pod gwiazdami. Tymi prawdziwymi.

  f    t    yt   Bądź na bieżąco z tekstami, zapowiedziami, alarmami zorzowymi i wiele więcej - dołącz do stałych czytelników bloga na Facebookuobserwuj blog na Twitterzesubskrybuj materiały na kanale YouTube lub zapisz się do Newslettera.

Komentarze