"Grawitacja" zdobyła 7 Oscarów. Ochy, achy... i błędy

To było do przewidzenia. Perfekcyjnie zrealizowana "Grawitacja" uzyskała najwięcej statuetek od Amerykańskiej Akademii Filmowej, ponad 40 nagród na innych prestiżowych festiwalach filmowych i zdaniem wielu krytyków otworzyła nowy rozdział w dziedzinie realizacji przyszłych kinowych projektów. Dzisiaj, kiedy ceremonia Oscarów 2014 ostatecznie zamknęła ostatni filmowy rok czas na wpis, z którego opublikowaniem czekałem trzy miesiące. Najpierw na blogu podzieliłem się z Wami odczuciami po seansie - w klimacie filmowym, dzisiaj w kimacie wpadek i jako-takich ciekawostek w filmie, z astronautycznego punktu widzenia.
Credit: Warner Bros. Pictures


















8 października na pokazie przedpremierowym "Grawitacji" doświadczyłem przeżycia, które nigdy w podobnym gatunku czy nawet kinie mi nie towarzyszyło. Podsumowałem tutaj swoje zdanie na temat realizacji filmu i jego wpływie na moje emocje, wspomniałem też, że na rzecz dramatyzmu fabuły dopuszczono się paru uproszczeń, które nie powinny tutaj mieć wpływu na finalne odczucia - wszak mówimy o filmie fabularnym, a nie dokumentalnym (mimo to dobrze, by i w fabularnym nie przekroczono pewnego progu bzdur - tu na szczęście tak się nie stało). I dzisiaj właśnie trochę więcej o tych błędach czy uproszczeniach, wszak na astro-blogu taki tekst dobrze by się pojawił. Ponownie informuję, że od teraz w tekście będą zdradzane ważne elementy fabuły, więc jeśli nie widziałeś/łaś tego filmu - poczekaj z czytaniem poniższego tekstu dopóki nie obejrzysz filmu. Jakie to największe niedoskonałości skrywa film Cuaróna?

Najbardziej rzucające się w oczy błędy w filmie


Latanie Kowalskiego na jet-packu "jak się chce"
Podczas pierwszej sekwencji otwierającej film, kiedy to astronauci Shariff (Paul Sharma) i Ryan Stone (Sandra Bullock) naprawiają Kosmiczny Teleskop Hubble'a (HST), bohater grany przez George'a Clooney'a Matt Kowalski śmiga sobie w okolicy na jet-patcku jak mu się tylko podoba. W rzeczywistości żaden astronauta nie miałby prawa (prawdopodobnie ani odwagi) by pozwalać sobie na takie marnotrawstwo paliwa. Skafander Kowalskiego użyty w "Grawitacji" to tzw. MMU (The Manned Maneuvering Unit), używany w czasach programu promów kosmicznych w zaledwie kilku misjach początkowych lat istnienia STS, zaś ani razu po roku 1984. Te skafandry wyposażone w osobisty system napędowy pozwalały na krótkie odpalenia i przemieszczanie się astronauty jedynie w najbliższym otoczeniu wahadłowca, natomiast nie mogłyby zostać wykorzystane do pokonywania długich dystansów, jak podczas poszukiwań Ryan Stone przez Kowalskiego w drugiej sekwencji filmu. W "Grawitacji" Kowalski nie dość, że mógł latać jak mu się podoba, podczas gdy inni członkowie załogi misji STS-157 naprawiali HST (nie byłoby więc raczej błędem przypuszczać, że film dzieje się w przyszłości - zdecydowanie bliskiej, ale jednak - przy niezbyt częstych lotach wahadłowców zakończonych po 135 misjach musiałoby minąć z 10 lat jak nie więcej, aby doszło do 157-mego lotu; później w fabule znajdzie się inne wydarzenie sugerujące umiejscowienie akcji nieco dalej niż dziś), to miał jeszcze tyle zapasu, by poszukiwać Ryan w czarnej pustce przestrzeni kosmicznej, po tym gdy ta odpięła się od zniszczonego i rotującego manipulatora SSRMS (Space Shuttle Remote Manipulator System), albo "Canadarm" jak komu bardziej pasuje.

Credit: Warner Bros. Pictures.

"Kowalski, widzę odłamki na dziewiątej."
Ostatnie momenty mistrzowsko zrealizowanej pierwszej jednoujęciowej sekwencji filmu. Odłamki ze zniszczonych satelitów. No właśnie - pełno ich. Jak rój rozwścieczonych pszczół afrykańskich atakują z pełną mocą. Trafiają wszystko, ale nie duet Stone-Kowalski. Jeden astronauta obrywa (jego elegancką dziurę w twarzy zobaczymy później), obrywa prom kosmiczny Explorer, obrywa też Kosmiczny Teleskop Hubble'a. Wokół pary głównych bohaterów dziesiątki tysięcy odłamków, a oni bez draśnięcia, bo chroni ich niewidzialny płaszcz. Gdyby rzeczywiście doszło do identycznej sytuacji, wątpliwym jest, by jakiś astronauta nie doznał choćby drobnego uszczerbku (choć przy tej prędkości każdy uszczerbek zapewne byłby śmiertelnym). Błąd wyliczany przez wielu, ale i błąd który w mojej ocenie powinien być jednym z najmniej istotnych. Gdyby przecież twórcy go uniknęli, śmierć głównych bohaterów nastąpiłaby po 12 minutach filmu. Wtedy to jedynie w kategorii "najlepszy film krótkometrażowy" mogłaby "Grawitacja" startować.

Credit: Warner Bros. Pictures.

"Spodziewaj się zerwania łączności w dowolnym momencie"
Wspomniane odłamki atakują wszystko na orbicie, na której znajdują się bohaterowie. To około 600 km nad powierzchnią Ziemi, to na takiej wysokości orbituje Kosmiczny Teleskop Hubble'a. W pewnym momencie kontrola lotu z Houston (głos Eda Harrisa) informuje załogę o możliwym zerwaniu kontaktu z Ziemią - "Spodziewaj się zerwania łączności w dowolnym momencie" - podczas gdy satelity komunikacyjne odpowiadające za łączność umieszczone są ponad 30 000 km nad Ziemią, kilkanaście razy wyżej niż orbita stanowiąca miejsce akcji filmu. To samo dotyczy systemu GPS. Ryan krzyczy "GPS nie działa" - ale satelity odpowiadające za sygnał GPS znajdują się blisko 20 000 km nad powierzchnią Ziemi, nie 600 km nad nią.

Podziurawiony astronauta
Ginie cała załoga oprócz dwóch głównych bohaterów. Ale specjalista misji Shariff ginie spektakularnie. Trafia go jeden z licznych kosmicznych śmieci - idealny 'head-shot', ale postać w kombinezonie z urwaną głową nie byłaby chyba tak szokująca jak z zamarzniętą dziurą w twarzy, przez którą prześwituje w tle ocieniona część Ziemi. Po kilkunastu minutach od takiego oberwania odłamkiem ciało nie zdążyłoby jeszcze tak zamarznąć. Efekty znacznych ujemnych temperatur byłyby widoczne, ale do stanu ukazanego we filmie, potrzeba by kilku godzin.

Credit: Warner Bros. Pictures.

"Gdzie rozbiłaś swój namiot?"
W jednej ze scen połączeni ze sobą liną Kowalski i Stone, w przytłaczającej ciszy prowadzą dialog, w którym Kowalski starając się jakoś podtrzymać na duchu swoją koleżankę, zadaje jej najprostsze pytania. Pytając o jej pochodzenie, zdaje się przekreślać siebie jako prawdziwego astronautę NASA. Normalnie członkowie załóg misji kosmicznych, również w czasie programu STS, dobrze wiedzieli skąd pochodzą ich koledzy po fachu, gdzie mieszkają, czy mają dzieci. Spędzają ze sobą mnóstwo czasu na przygotowaniach i ćwiczeniach od lotu, doskonale zaznajamiając się po koleżeńsku z takimi kwestiami jak pochodzenie innego członka załogi.

Credit: Warner Bros. Pictures.

"Tylko nie puszczaj"
Hasło jakim reklamowano film w ubiegłym roku i jeden z dialogów we filmie. W pewnej scenie, trudnej w szybkiej ocenie, główna bohaterka zaplątuje się nogą w linę od spadochronu wypuszczonego z zadokowanego do ISS Sojuza, trzyma linę, zaś na drugim końcu uwięzi jest Kowalski. Ważą się jego losy. I jak przystało na astronautę polskiego pochodzenia ;-) zachował się po dżentelmeńsku puszczając linę, ratując w domyśle w ten sposób Ryan, a widz zastanawia się, jaka siła ciągnęła Kowalskiego w przestrzeń i dlaczego musiał zginąć. W mojej amatorskiej ocenie to siła scenariusza, nie fizyczna. Po scenie z obijaniem się o Stację, a następnie w pechowej akcji z liną bohaterowie wytracili swoją prędkość. Prędkość w stosunku do ISS była w tym momencie równa zero - nic realnie nie mogłoby wówczas ciągnąć Kowalskiego w przestrzeń przy zerowym ciążeniu. Jedyną rzeczą konieczną do jego uratowania, byłoby delikatne, kilkusekundowe szarpnięcie liny wykonane przez Ryan, które nadałoby niewielki, ale wystarczający pęd Kowalskiemu w kierunku ISS, co z kolei po kilku chwilach bezpiecznie powinno doprowadzić go w jej ramiona. Niektórzy tłumaczą puszczenie liny przez Kowalskiego tym, iż nie wytracił on całkowicie prędkości i dalej obraca się wokół ISS (co na jednym ujęciu - tym z poniższego zdjęcia - widać poprzez coraz wyższą pozycję Kowalskiego), a widząc wyswobadzanie się nogi Ryan z pętli liny od spadochronu, konieczna była jego szybka reakcja mająca na celu zaprzestanie ściągania Ryan w przestrzeń. Może trzeba spytać reżysera.

Credit: Warner Bros. Pictures.

Z Hubble'a w kilka kroków na ISS, z ISS w kilka kroków na Tiangong
Film rozpoczyna się od naprawy HST, znajdującego się około 600 km nad Ziemią (569 km). Następuje atak kosmicznych śmieci. Stone się odpina i oddala od miejsca akcji, po kilkunastu minutach odnajduje ją Kowalski, razem połączeni liną zmierzają ku ISS, z którą kontakt wzrokowy mają po momencie. Mija kilka minut, a oboje już obijają się o zewnętrzne elementy stacji (swoją drogą jedna z efektowniejszych scen). W rzeczywistości obiekty te są nieporównanie bardziej oddalone od siebie i to nie tylko w prostym odcinku długości od obiektu A do B, ale znajdują się też na różnych wysokościach, na orbitach o innych parametrach. Skakanie z jednego obiektu na drugi w rzeczywistości nie byłoby możliwe, a jeśli nawet ktoś by się tego podjął, nie wystarczyłoby mu na to 90 minut i jeden skafander MMU. W późniejszej części filmu bohaterka grana przez Bullock ucieka z ISS na pokładzie Sojuza TMA-14M w kierunku chińskiej stacji Tiangong, która jest... na wyciągnięcie wzroku i stanowi już całkiem duży obiekt na horyzoncie. Tutaj ten sam problem z pominięciem realnego dystansu i innej orbity.

Credit: Warner Bros. Pictures.

Wejście na ISS
Po dużych trudnościach i sytuacji, w której nie jeden z nas dostałby zawału, Ryan Stone udaje się wejść na pokład Międzynarodowej Stacji Kosmicznej. Starano się tu o poprawne nazewnictwo poszczególnych modułów ISS. Ryan wchodzi więc do znajdującej się nieopodal modułu Zarya śluzy Quest (ta nazwa nie była używana w filmie, nazwano to po prostu "śluza"), w której astronauci przygotowują się do spacerów w otwartej przestrzeni kosmicznej przystosowując swoje organizmy do warunków panujących na zewnątrz Stacji, jak i spędzają w niej pierwsze kilkadziesiąt minut (czasem kilka godzin) po powrocie na pokład. Ubiór spacerowiczów jak i pomoc w ich rozebraniu po powrocie ze spaceru nie jest czynnością prostą i krótkotrwałą, nierzadko wspierają ich inni członkowie załogi, którzy w przestrzeń nie wychodzą. Ryan Stone zrzucenie kombinezonu zajmuje kilka sekund, po czym może ona przynajmniej chwilowo odetchnąć z ulgą. No, zdecydowanie różni się też ubiór, ale co tu się rozpisywać: od prawdziwych kalesonów astronautów ten filmowy jest lepszy! Swoją drogą, bardzo ładnie nagrana scena z pozycją embrionalną, w której należy wręcz dopatrywać się pewnej istotnej symboliki, o czym pisałem w październiku ubiegłego roku.

Credit: Warner Bros. Pictures.

Gaśnica
Na ISS wybucha pożar. Stone chwyta za gaśnicę i... porządnie obrywa w głowę na skutek odrzutu jaki funduje jej nieprzemyślane w emocjach użycie gaśnicy. Scena z odrzutem w czasie pożaru bardzo dobra. Natomiast z wykorzystaniem gaśnicy jako odpowiednika MMU do pogoni za stacją Tiangong w jednej z końcowych sekwencji filmu mocno naciągana. Teoretycznie do pokonania niewielkiej odległości w warunkach kosmicznej próżni, odrzut z takiej gaśnicy mógłby wystarczać do nadania pędu bohaterce i wprawienia jej w ruch w określonym kierunku. Niemożliwym jednak byłoby tak eleganckie przemieszczanie się astronauty na tak długim dystansie z wykorzystaniem kilku odpaleń. Tutaj pierwiastek fiction wkracza do filmu z już bardzo dużym uderzeniem.

Credit: Warner Bros. Pictures.

"Spadasz, Tiangong."
Kiedy Ryan udaje się odpalić silniki Sojuza normalnie mające wytracać prędkość w ostatnich metrach przed przyziemieniem, zauważa Tiangong, do której ma się udać (konkretnie do Sheznhou, ale jest on zadokowany do Tiangong). Wtedy pada tekst "Spadasz, Tiangong. Tracisz wysokość i niebawem wejdziesz w atmosferę". Pytanie - dlaczego Tiangong wchodzi w atmosferę? To luka w scenariuszu, której wyjaśnienia w filmie nie uświadczymy. Stacja Tiangong mogłaby opadać i wejść w atmosferę po długim, ze względu na wysokość orbity, nawet kilkuletnim niepodwyższaniu jej orbity (ISS także stale opada, dlatego co kilka tygodni dokonuje się operacji podniesienia jej orbity o kilka kilometrów, w innym wypadku po kilku latach obniżyłaby się na tyle, że weszłaby w atmosferę). Ale w "Grawitacji" trudno tłumaczyć, że Tiangong byłby przez tyle lat nie uczęszczany przez załogę i nie podnoszony na orbicie, wnętrze Stacji i to co w niej pozostawiono sugeruje bowiem, że jeszcze kilka godzin wcześniej byli na niej astronauci, tfu - tajkonauci. Czyżby dostali rozkaz ewakuowania się w związku z wcześniejszymi wydarzeniami?

Credit: Warner Bros. Pictures.

Wejście na pokład Tiangong, wcześniej ISS
No i dzięki gaśnicy Ryan dogania Tiangong, zna jej budowę na tyle, że wie którędy wejść na pokład i co więcej - jest w stanie na ten pokład się dostać. Choć stacji Tiangong w obecnym faktycznym stanie do stanu filmowego brakuje niemalże 100%, można przypuszczać, że tak jak i na ISS, nie będzie możliwym dostanie się na pokład astronauty z zewnątrz, tylko za sprawą jego działania poprzez odkręcanie i zakręcanie luków w odpowiednich modułach. Wykorzystanie w filmie gotowej stacji Tiangong jest w mojej ocenie kolejnym po misji STS-157 elementem wskazującym na umieszczenie akcji filmu w pewnej przyszłości względem dnia dzisiejszego, niezbyt odległej, ale zawsze - póki co chińska stacja stanowi dwa skromne moduły, cała zaś jak na filmie - być może powstanie dopiero po 2020 roku. Statki Sheznhou wyniosły w ostatnich latach na orbitę pierwsze moduły Tiangong, ale to dopiero początek chińskiego programu. To wyprzedzenie czasu i wydarzeń poprzez pokazanie gotowej stacji Tiangong oczywiście w niczym nie ujmuje filmowi.

Credit: Warner Bros. Pictures.

Deorbitacja Shenzhou
Ryan udaje się po wejściu na pokład stacji Tiangong odnaleźć kapsułę Sheznhou. "Eeni-menii nie brzmi zbyt dobrze", ale po "ene-due-fake" udaje się jej uruchomić automatyczną sekwencję odseparowania Shenzhou od stacji po 60 sekundach. Tiangong wchodzi w górne warstwy atmosfery, ulega efektownej destrukcji, choć przy pierwszym ujęciu dziejącej się mało realistycznie - bo w jednej chwili, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki cała wybucha i zaczyna się spalać, a Shenzhou z modułami orbitalnym i serwisowym odrywa się osobno. Po kolejnych kilkunastu sekundach i małej wirówce, Ryan ręcznie odrzuca moduł orbitalny i serwisowy (budowa Shenzhou), a centralna część przeznaczona do wejścia w atmosferę zaczyna spadać osobno, tak jak należy. Tutaj już wizualnie jest realizm pełną gębą, ale czy nie-wizualnie też?

Można dyskutować. Przeciwnicy sceny stwierdzą, że nie, ponieważ kapsuła ustawia tak po prostu dobry kąt natarcia przy wejściu w atmosferę, dociera do ziemi, a bohaterka ostatecznie przeżywa. Zwolennicy filmu mogą bronić tej sceny tym, iż wszystko miało tu miejsce tak naprawdę "na styk" i nie wiele już brakowało, by skończyło się tragicznie - Shenzhou rzeczywiście powinien wchodzić w atmosferę pod określonym kątem natarcia: jeden, aby osłona termiczna wytrzymała działanie wysokich temperatur; dwa, by nie narażać załogi na zbyt duże przeciążenia, które normalnie w wyniku zbyt dużego odchylenia od prawidłowego kąta wejścia mogłyby być zbyt duże do wytrzymania i trzy, by nie podchodzić do atmosfery zbyt płytko, bo by przez nią przeleciał wchodząc na niską orbitę eliptyczną, ulegając najpewniej dezintegracji w którymś z kolejnych niewielu okrążeń, jaki by pozostały przed spadkiem. Ale tu można teraz obalić argument o idealnym wejściu w atmosferę, bo było ono dalekie od ideału! Ponieważ Shenzhou początkowo wcale nie przedzierał się przez atmosferę pod odpowiednim kątem, niekontrolowane opadanie statku momentalnie wywołało na pokładzie kapsuły pożar poszczególnych elementów. Raz po raz siadały kolejne systemy. To nie było poprawne wejście - fajczyło się w środku i to zdrowo! Dopiero w ostatnich ujęciach sekwencji wchodzenia Shenzhou w atmosferę komputery pokładowe odzyskują orientację i statek uzyskuje kąt natarcia na tyle optymalny, że statek jest w stanie przedrzeć się na niższe pułapy, wypuścić spadochrony hamujące i ostatecznie pomyślnie wodować.

Credit: Warner Bros. Pictures.

Więcej grzechów nie pamiętam. Jak wspomniałem, w moim odczuciu film nie wiele traci na tych uproszczeniach, bo gdyby nie one - nie byłoby akcji = nie byłoby widowni - nie byłoby zysku dla twórców. Słowa uznania padły z ust licznych astronuatów NASA (również dzisiaj prosto ze stacji ISS), którzy byli konsultantami w filmie, m.in. od Mike'a Massimino i Cady Coleman, uznanie wyraził też księżycowy weteran Buzz Aldrin, który pochwalił twórców za mistrzowskie ukazanie zachowań człowieka w stanie nieważkości. Z kolei sama podstawa akcji opierająca się na syndromie Kesslera jest jak najbardziej możliwa. Prawdopodobnie bardzo trudno byłoby o aż tak zmasowany atak kosmicznych śmieci, na dodatek tak złośliwy jak w "Grawitacji", ale sam pomysł na takie kosmiczne bombardowanie jest realny i stanowi ciekawe zaakcentowanie problemu dla misji orbitalnych jakim są kosmiczne śmieci.

Nie czepiam się już takich rzeczy jak zły kolor Słońca na orbicie, obecności promu kosmicznego na orbicie, podczas gdy program STS jest już historią, łez Ryan które napięcie powierzchniowe ciała powinno utrzymać pod okiem, czy paletki do ping-ponga na stacji Tiangong, bo zakrawałoby to już o zwykłe czepialstwo i złośliwość na siłę. Tego co wypunktowałem też nie czepiam się na tyle, by drastycznie obniżać ocenę. Traktuję to raczej jako ciekawostki aniżeli błędy dyskwalifikujące, bo raz - nie oglądamy filmu dokumentalnego, a dwa, w innym razie każdy film akcji musiałby kończyć się po kilku minutach śmiercią głównego bohatera. Jest tu dużo science, nie brak też filmowej fiction - mamy zatem doskonały film sf, jakiego długo w kinie w tym gatunku nie było i pewnie minie trochę czasu, zanim doczekamy się czegoś równie dobrego. Na domiar genialnego, realistycznego klimatu przestrzeni kosmicznej cała historia jest ładnie ujętą metaforą narodzin i pochwałą dla życia, stanowiąc hołd dla niezapomnianej "Odysei kosmicznej".

Nie czepiam też się dialogów i zachowań dr Ryan Stone, postaci granej przez Sandrę Bullock, na które narzeka część osób nazywając je śmiesznymi czy zbyt banalnymi, bo dla mnie ta ich prostota tylko podnosi prawdziwość bohaterki. Człowiek w obliczu śmierci w sytuacji jakiej doświadczyła Stone z pewnością nie wygłaszałby podniosłych, mężnych wypowiedzi do całego narodu w bohaterskim stylu Bruce'a Willisa, z powiewającą amerykańską flagą w tle, gdy cala kula Ziemska śledzi jego ostatnie poczynania. Nie znalazłem się dzięki Bogu w tego typu sytuacji i mam nadzieję, że nigdy się nie znajdę, ale jestem święcie przekonany że zachowanie i teksty przypisane do roli Sandry Bullock są tu wielkim plusem i tylko uwiarygadniają jej zachowanie jako zwykłego człowieka w obliczu śmierci. Takie gadki-szmatki i szczekanie do radia sprawiają, że nie zrobiono z tej postaci niezniszczalnego czy najodważniejszego herosa, a jedynie normalnego człowieka, z którym łatwiej się identyfikować. No ale cóż, nie wszyscy muszą to kupować. Tutaj to już rzecz gustu.

***

Brudów trochę wyciągnąłem, to teraz jeszcze tytułem podsumowania zasłużone gratulacje dla twórców filmu, dzięki którym wreszcie znalazł się dobry powód by wyjść do kina. Alfonso Cuarón odebrał dwie statuetki AAF - za najlepszą reżyserię i wspólnie z Markem Sangerem za montaż filmu. Emmanuel Lubezki uhonorowany Oscarem za genialne, najlepsze zdjęcia (pierwszą sekwencję nakręconą na jednym kilkunastominutowym ujęciu bez żadnych cięć montażowych mogę oglądać w kółko). Ten Meksykanin jest geniuszem, długoczasowe ujęcia znakomicie pochłaniają widza. Statuetki dla ekipy od dźwięku i efektów specjalnych, dzięki którym jak nigdy wcześniej poczułem się uczestnikiem wydarzeń we filmie. Wreszcie i Oscar dla nieznanego dotąd kompozytora jakim jest Steven Price, który skomponował przepiękną muzykę wybornie współgrającą z obrazem. Utwory "Shenzhou" a przede wszystkim "Gravity" mógłbym słuchać non stop, chociaż resztę soundtracku właściwie też. "Technicznie jest to bezdyskusyjnie arcydzieło" - pisałem 9 października. Wróżyłem tu ładną garść najważniejszych filmowych statuetek i bardzo się cieszę, że i AAF podobnie uznała obsypując nimi w kategoriach technicznych oraz za najlepszą reżyserię obraz Cuaróna. Mimo wyliczonych wyżej błędów, nie znam bardziej realistycznego filmu osadzonego w takim miejscu akcji. A realistyczne odwzorowanie Ziemi, ISS, poszczególnych jej modułów, innych statków, stanu nieważkości czy gwiazdozbiorów w tle jest tak mistrzowskie, jakby to był program dokumentalny. Do tego niesamowity trójwymiar, po raz pierwszy wykorzystany w filmie tak, jak powinien, w tak doskonałym do tego miejscu akcji, dzięki czemu mój błędnik wariował na filmie tak, jakbym naprawdę był na orbicie. Opad szczęki w tej kwestii był i pozostaje.

Rozmawiając przez ostatnich kilka miesięcy ze znajomymi na temat filmu Cuaróna, z moim stanowiskiem nie zgadzały się głównie osoby, które obejrzały ten film w jakiejś pirackiej wersji w jakości kamery z telefonu komórkowego na kilkunasto-calowym ekranie komputera, albo osoby nie mające aż takiego świra na punkcie tej tematyki, czy wreszcie zwyczajnie uprzedzone do filmu - "bo amerykański", "bo nie lubię Bullock", "bo tak". Nie da się ukryć, to film wybitnie kinowy. Nie nakręcono go z myślą o odtwarzaniu na laptopie czy tablecie, w wersji nagranej jakąś kamerą z widowni, ustawioną na foteliku. Nawet jeśli już nie ma się ochoty czy możliwości obejrzenia wersji trójwymiarowej, to i tak dobrze zobaczyć ten film w kinie, choćby w zwykłej wersji - po to, aby mieć go na możliwie wielkim ekranie, poza którym nasze oczy nic nie będą obejmowały, oraz co nie mniej ważne dla dźwięku. Często bywa, że filmy obsypane Oscarami wracają do kin - nie wiem, czy film Cuaróna czeka wznowienie seansów z powodu dominacji na dzisiejszej oskarowej ceremonii, ale jeśli tak, to zachęcam do skorzystania z takiej ewentualności, z resztą przypuszczam, że i sam chętnie po raz kolejny zaliczyłbym seans. Rozmawiając o "Grawitacji" po obejrzeniu jej w kinie, a po obejrzeniu w zwykłych warunkach domowych - jak rzadko kiedy będzie to bezsensowna dyskusja o dwóch zupełnie RÓŻNYCH filmach pod tym samym tytułem.

Bądź na bieżąco ze zjawiskami astronomicznymi i zapleczem amatora astronomii - dołącz do stałych czytelników bloga na Facebooku lub GooglePlus.

Komentarze

  1. Super dzięki za ten art! Scena z liną była też dla mnie zastanawiająca, ale na wiele z tych wymienionych w ogóle nie zwracałem uwagi. Bardzo fajnie, że doceniono najważniejsze elementy filmu na jakich się opierał, a zwłaszcza z oscara dla reżysera się cieszę. Bardzo nowatorsko podszedł do tematu i opłaciło się.

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja podczas oglądania tego filmu jedynie zwróciłem szczególną uwagę na te łzy - przypominam sobie, jak w ub. roku pewien astronauta, który był na ISS i zaczął płakać i te łzy leciały mu do środka i podrażniały jego oczy. A tak też się zastanawiałem, czy nie za blisko były te wszystkie stacje, że tak szybko do nich podążali.

    OdpowiedzUsuń
  3. Tak jak przedmówcę tak i mnie zaciekawiły łzy, też wydawało mi się że coś takiego drobnego jak łza nie powinno być odrywane i unoszone, ale z drugiej strony gdyby łzy były po kilkanaście-dziesiąt razy większe objętościowo (filozofuję już) coś takiego byłoby możliwe bo w końcu byłoby trudne utrzymanie takiej wielkiej kropli i napięcie powierzchniowe ciała przestałoby się liczyć. Podobnie można zrobić z kroplą wody z kranu na koniuszku palca skierowanym ku ziemi - dopóki kropla wody będzie odpowiednio mała, to utrzyma się na palcu.

    OdpowiedzUsuń
  4. W scenie z łzami mi samej nie jedna zakręciła się w oku gdy okazywało się że każdy człowiek ma swoje granice :) Przyznam się że w kinie tak mnie film pochłonął, że nawet nie myślałam o tej gaśnicy, łzach czy skakaniu ze stacji na stację. Artyzm reżysera czuć na odległość. Wspaniały obraz w którym można doszukać się bardzo oryginalnie przedstawionego przekazu poczynając od właśnie wspomnianej pozycji Ryan niczym w łonie matki (zgodzicie się że te kabelki w tle - zupełnie jak pępowina) a kończąc na...kto widział ten wie ;) Pozdrawiam:)

    OdpowiedzUsuń
  5. Odnośnie "Grawitacji", nominacji i oskarów - NASA z okazji przyznania tylu statuetkom temu filmowi opublikowała galerię zdjęć, które przypominają niektóre z filmowych scen ;)
    http://blog.cdp.pl/2014/03/05/grawitacja-w-rzeczywistosci-fenomenalne-zdjecia-nasa/

    OdpowiedzUsuń
  6. Hawkeye, świetnie wyłapałeś te wszystkie niedociągnięcia...scena ze łzami, z liną, odległościami obiektów również "rzuciły mi się w oczy". Chciałem dodać, że niestety nie zdążyłem zobaczyć w kinie tego dzieła ale obejrzałem to na 17 calowym monitorze komputera w wersji HD i tak naprawdę liczy się wyobraźnia, a nie wielkość ekranu, jak również zainteresowanie tematyka kosmosu. Dla zwykłego zjadacza chleba nie ma w tym filmie nic nadzwyczajnego, bo też starałem się dyskutować o nim ze znajomymi, jakoś nie było o czym ;) To trzeba czuć w sobie. Pozdrawiam wszystkich miłośników kosmosu. Grzegorz.

    OdpowiedzUsuń
  7. @ Manfred
    I w sumie słusznie, że nie zwracałeś uwagi na to co wypunktowałem ;-) Ostatecznie film ten nie ma uczyć fizyki. Dlatego nie ucinam bardziej punktów, bo ogólnie film naprawdę mi się podobał.
    @ Aztileq, Paweu
    Tak, z tymi łzami to prawda, swego czasu pokazywano jak to naprawdę wygląda. Tutaj bardziej postawiono już na estetykę sceny, żeby było po prostu ładniej. Ale z większymi kroplami wody to już pokazano poprawnie, nawet interesujący "bulgot" dodając gdy kamera tę bańkę mijała :-)
    @ Monika
    Zgodzimy się :-) A przynajmniej ja. Film zdecydowanie z czymś więcej niż tylko warstwą wizualną.
    @ Łukasz (vaGRAnt)
    Zdjęcia świetne. Rzeczywiście, na niektórych ujęciach widać duże podobieństwo do kadrów z "Grawitacji".
    @ Grzegorz
    Zdecydowanie tak, wyobraźnia ważna rzecz przy odbiorze "Grawitacji". Może zbyt rygorystycznie zakończyłem powyższy tekst, ale było to po prostu podyktowane dużą ilością negatywnych opinii znajomych na temat warstwy wizualno-dźwiękowej filmu, którzy właśnie oglądali film albo online albo w jakiejś kiepskiej jakości z kamery, dziwiąc się potem skąd te wszystkie zachwyty. Mi osobiście w warunkach domowych "Grawitacja" nadal niesamowicie się podoba i nie wątpię, że wielu także doceni ją oglądając w domowym zaciszu. Trzeba mieć odpowiednie nastawianie i to czuć, jak trafnie ująłeś, a będzie dobrze :-)

    Pozdrowionka dla wszystkich!

    OdpowiedzUsuń
  8. Wreszcie premiera w Polsce :D Od dzisiaj w sprzedaży na DVD, BluRay i BluRay 3D :) zastanawiam się nad tym ostatnim bo są dwa dyski, jeden normalny jeden z 3D no i dołączone są 3 godziny dodatków z planu, jak powstał film, co musieli znieść aktorzy żeby było tak jak wyszło, jak powstała muzyka i takie różności. Kupił może ktoś? Jakieś opinie mile widziane :)

    OdpowiedzUsuń
  9. Rozbierana scena na ISS: aż pytanie samo krzyczało "Po co się rozbiera, jak jest sytuacja zagrożenia? To wbrew logice! Powinna zostać w skafandrze na wypadek np. przebicia powłoki bazy jakimś szczątkiem, albo innej awarii!" Ale po chwili przypomniała mi się pierwsza scena z "Barbarelli" z 1968 roku: http://youtu.be/fBsE9s7IWzw Czy to nie dosłowny cytat z tamtego filmu, jedyne uzasadnienie tego fragmentu?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W niektórych momentach podobieństwo jest naprawdę uderzające! Zwłaszcza ze zdejmowaniem rękawiczek, choć nie tylko. Czy to celowe podobieństwo czy nie - trudno mi powiedzieć. Najlepiej byłoby zapytać o to reżysera. Kto wie, może jako miłośnik kosmicznej tematyki, znając ten film, Cuarón zdecydował się świadomie na taki zabieg? Ciekawe, dzięki za ten komentarz!

      Usuń
  10. film oglądany wczoraj wieczorem w fullHD przy 42 calach z napisami żeby nie zagłuszać emocji aktorów przez lektora - wrażenie niesamowite! do wrażeń z sali kinowej jednak wiele brakuje ale da się docenić robotę jaką odstawili twórcy;) a dźwięk i muzyka takie że aż ciary na plecach miałem, po prostu znakomite wydanie filmu. pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  11. http://multikino.pl/pl/filmy/grawitacja-3d-11-zl/ Grawitacja powraca do multikina za śmieszną cenę 11 zł - kto nie był ten ma kilka okazji do weekendu:) Grają wszędzie prócz Krakowa (widać przy rezerwacji). Pozdrowienia:)

    OdpowiedzUsuń
  12. Mnie akurat w tym wszystkim najbardziej zastanawia fakt, że w ogóle do zderzenia doszło - jak to możliwe, że odłamki satelitów poruszają się po tej samej orbicie ze znacznie większą prędkością?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, w tym wypadku mechanika orbitalna ucierpiała. Z perspektywy bohaterów nie wyglądało by to jak rój odłamków lecących po kilkaset razy szybciej niż sami astronauci czy ISS; odłamki byłyby trudno zauważalne a jeśli nawet, to poruszałyby się podobną prędkością do bohaterów. Ponadto sama chmura odłamków z każdą chwilą w rzeczywistości ulegałaby rozproszeniu we wszystkich kierunkach, zamiast trzymać się w kupie i latać ciągle tą samą orbitą co bohaterowie. Tutaj widać, dramaturgia dla twórców była kluczowa. Pozdrawiam

      Usuń
  13. Świetnie napisany artykuł. Jak dla mnie bomba.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Zainteresował Ciebie wpis? Masz własne spostrzeżenia? Chcesz dołączyć do dyskusji lub rozpocząć nową? Śmiało! :-)
Jak możesz zostawić komentarz? - Instrukcja
Pamiętaj o Polityce komentarzy

W komentarzach możesz stosować podstawowe tagi HTML w znacznikach <> jak b, i, a href="link"