Elektryzujący przełom półrocza i wyładowania typu Anvil Crawler. Foto + wideo + time-lapse (30.06-01.07.2022)

Ostatnio się żaliłem Wam, że nie wyszło z obłokami srebrzystymi. Po paru dniach niebo przyniosło alternatywne pocieszenie w wydaniu, którego w ogóle bym się nie spodziewał, ale z którego potwornie się cieszę. Do rzeczy. Mniej więcej dekadę temu odpuściłem sobie tutaj mikro-dział poświęcony obserwacjom burz, z tego względu, że znaczna większość ciekawych przypadków region południowo-wschodniego Pomorza omijała i właściwie nic pod tym względem się nie zmieniło aż do finału ostatniej fali upałów. Dzisiaj więc mały odpoczynek od tematu astronomicznego, choć wciąż z oczami skierowanymi ku niebu. Nie liczę na jakieś wyraźne ożywienie tego działu na blogu, traktuję to bardziej jako "wypadek przy pracy" ze strony pogody, przypadek, który domaga się jakiegoś udokumentowania na pamiątkę, bo tak ostre łubudu, jakiego doświadczyłem 30 czerwca i 1 lipca za sprawą rozbudowanych superkomórek burzowych - przeważnie gdzieś tak 99 na 100 razy mnie omija, a tym razem był ten setny przypadek audio-wizualnego szaleństwa, który pozwolił przypomnieć sobie emocje sprzed wielu lat, raz jeszcze uświadamiając dlaczego całe to śledzenie burz kiedyś zaczęło mnie rajcować. Mało tego, dane mi było usłyszeć i ujrzeć zdecydowanie najbardziej widowiskowe wyładowania w całych dotychczasowych obserwacjach burz czynionych mniej lub bardziej aktywnie od kilkunastu lat - w tym wyładowanie, jakie pozwalam sobie nazwać wręcz piorunem piorunów.


30 czerwca po dość upalnym dniu z temperaturą maksymalną 31 stopni Celsjusza niebo zaczynało po godz. 15:00 stawać się coraz bardziej mętne, zwiastując zbliżanie się burz. Tego dnia pierwszy raz od dawien dawna udało mi się znaleźć w samym centrum zjawiska "training storms" - pasa burz przesuwających się w tym przypadku prawie idealnie południkowo - z południa na północ, z bardzo niewielkim tylko odchyleniem ku wschodowi. Będąc w centrum takiego pasa ma się do czynienia z sytuacją, kiedy po jednej burzy momentalnie nad ten same obszar nasuwa się kolejna - i jeszcze następna i tak znowu dopóki ostatnia uformowana na końcu tego "sznurka" nie przejdzie.


1. Efekty konwekcji - intensywny rozwój chmur cumulonimbus. 2. Początek nasuwania się chmury szelfowej. 3. Mammatursy zwiastujące nadejście silnej burzy. 4. Chmura szelfowa.

To sytuacja szczególnie sprzyjająca natychmiastowym powodziom i podtopieniom, gdy po oberwaniu jednej chmury burzowej za moment napływa następna i dorzuca kolejne 5 groszy. Prawdę mówiąc nie pamiętam już kiedy ostatnio znalazłem się w pasie training-storms, dlatego tym bardziej ciekawym przeżyciem była możliwość obserwacji tego zjawiska niechcący trafiając w przysłowiową 10-tkę jeśli chodzi o położenie. Ot, trafiło się ślepej kurze ziarno.

Nigdy. Przenigdy nie słyszałem takiego dźwięku wyładowań, którymi burza sypała raz za razem. W warunkach miejskich trudno oczekiwać jakichś szczególnych doznań rodem z górskich obszarów w trakcie takiej aury, gdzie huk i intensywność grzmotów jest nieosiągalna w żadnych innych miejscach, ale tym razem chyba pierwszy raz w życiu było inaczej. Ściany bloku wręcz drżały, a nasilenie dźwięku wyładowań, spośród których te doziemne waliły dosłownie tuż obok prawie od razu dając grzmot po błysku, było właśnie na skalę wyładowań obserwowanych i słyszanych w górach. Poziom głośności efektów dźwiękowych, jak to nazywam - 100 punktów w 10-punktowej skali.

Wizualnie było równie pięknie jeśli chodzi o same wyładowania, chociaż bardzo kiepsko w przypadku chmur burzowych w trakcie formowania, ale pasuje mi taka zamiana - zazwyczaj bywało tak, że mogłem nacieszyć oczy głęboką konwekcją sprawiającą, że z niepozornych cumulusów po kilkunastu minutach formowały się silnie rozbudowane w pionie cumulonimbusy - ale burze jako takie mijały mnie bokiem lub zahaczały jakimś słabszym odgałęzieniem. Tym razem nici z obserwacji powstawania chmur, za to dana raz na sto szansa doświadczenia przejścia samego rdzenia komórki nad głową. A potem następnej - i jeszcze raz kolejnej. I tak dwa dni z rzędu.



Kilka wyładowań okazało się jednymi z najbardziej imponujących w moich dotychczasowych polowaniach. Zwłaszcza to ostatnie powyżej, typu Anvin Crawler widoczne wyraźnie ponad sekundę i rozchodzące się niczym gałęzie drzew, podświetlające daną komórkę burzową a nawet potrafiące przeskoczyć do odrębnej obok - było ono bardzo bliskie, fala dźwiękowa doszła prawie natychmiast po wyładowaniu - więcej tego i innych wyładowań w materiale wideo.


Na drugi dzień pierwszy raz po wielu latach udało sią złapać mammatusy, chmurę szelfową i wyładowania typu anvil crawler. Tym razem był to mezoskalowy układ MCS z wieloma superkomórkami wbudowanymi wewnątrz i tworzącymi jedno wspólne wielkie kowadło, które pod wieczór wychodziło nad Bałtyk. Ale zanim wyszło - nadeszło. A nadeszło z pierwszą od dawna obserwowaną z mojej lokalizacji chmurą szelfową, która może nie należała do najbardziej okazałych pod względem wizualnym, ale jej przejście nad głową było podręcznikowe, momentalnie przynosząc szkwaliste porywy wiatru powyżej 9B, po którym mnóstwo grubych drzew zostało złamanych w pniach jak zapałki torując liczne jezdnie. Sam widok szelfu to znowu dobry znak, że nasuwająca się burza jest konkretnie rozwinięta. 10 minut później nasunęła się właściwa część komórki dając takie oberwanie chmury, że mnóstwem ulic woda zaczęła płynąć na całej szerokości i głębokości wylewając się na chodniki. Media zapewne by to pokazały jako anomalię, ale to po prostu typowy nawalny opad definiujący normalną dobrze wykształconą letnią burzę. Pomimo braku niezwykłości w tym zjawisku, dla mnie był to mimo wszystko najciekawszy przypadek od nie pamiętam kiedy. Kiedy większość burz cię omija, a w końcu trafia się taka, które będąc solidnie rozbudowaną przechodzi ze swoim rdzeniem nad głową, musi się dziać i działo się tak jak w takiej sytuacji powinno! Ni mniej, ni więcej.

Jedno z dziennych wyładowań międzychmurowych podczas formowania się kolejnej komórki burzowej.

Pierwsze wyładowania międzychmurowe o porze wieczornej wraz z nasunięciem kolejnej komórki burzowej 1 lipca.

"Srebrny medalista" spośród wyładowań, które udało się zarejestrować 1 lipca. Gdy szczęka opadła z wrażenia po kilku minutach przyszedł zwycięzca (poniżej) w dziedzinie audio-wizualnej.

Wisienka na torcie z 1 lipca i zdecydowanie "piorun piorunów". Takie wyładowanie mi się nie śniło. Odległość najbliższej części wyładowania poniżej 1 kilometra, niesamowity grzmot prawie natychmiastowy po błyskawicy (posłuchacie go na filmie). W kilku miejscach widać, że z wyładowania międzychmurowego odnogi zdają się już być wyładowaniem doziemnym, a w jeszcze innym po lewej stronie można było odnieść wrażenie, że błysk wręcz zatrzymał się w czasie i nie znika. Spoglądam na burze od dobrych kilkunastu lat, przez kilka lat dzieliłem się wrażeniami na tym blogu, ale to wyładowanie jest zdecydowanie najciekawszym przypadkiem spośród wszystkich dotychczasowych obserwacji burz jakich dokonałem.

Prócz fotografii wyżej zamieszczonych zostawiam Was z filmowym podsumowaniem burzowego przełomu czerwca i lipca, w którym zamieszczam parę szczęśliwie złapanych wyładowań, efekt przetaczania się chmury szelfowej nad głową i chwile z najbardziej nawalnego opadu. Dawniej tyle ile zmieściło się na materiale filmowym stanowiło zwykle efekt obserwacji z całego sezonu burzowego, tym razem szczęśliwie jest to efekt zaledwie dwóch dni.


Subskrybuj nowe treści także poprzez kanał Polskiego AstroBlogera na YouTube

  f    t    yt   Bądź na bieżąco z tekstami, zapowiedziami, alarmami zorzowymi i wiele więcej - dołącz do stałych czytelników bloga na Facebookuobserwuj blog na Twitterzesubskrybuj materiały na kanale YouTube lub zapisz się do Newslettera.

Komentarze