Sokolim okiem (6): "Marsjanin" i "Gwiezdne wojny" w kosmicznej batalii o Oscary

Dziś luźniejszy felieton, a dla odmiany bardziej filmowo. Jako człowiek chory na kino, zwłaszcza to starsze, co jest chorobą tylko nieznacznie słabszą od astronomii, nie mogę bowiem nie skomentować dzisiejszego wydarzenia jakim było ogłoszenie przez amerykańską Akademię Filmową nominacji do Oscara w sytuacji gdy był tu recenzowany tytułowy "Marsjanin". Uroczystość wręczenia najważniejszych filmowych nagród odbędzie się w ten dodatkowy dzień obecnego roku przestępnego - z 28 na 29 lutego. Jeśli ktoś z Was również interesuje się kinem, to może dzisiejszy wpis będzie interesujący, a jeśli nie, to może chociaż podzieli się swoimi typami co do filmu Ridleya Scota jak i 88. Gali Oscarów w ogóle.

"Przebudzenie mocy" kontra marsjański rozbitek. Zdaje sobie sprawę z ilości pozostałych tytułów biorących udział w wyścigu po Oscary, ale z powodu na tematykę bloga batalię w typowaniu ograniczę do tych dwóch. Wiem, że to niemiarodajna ocena, ale od początku traktuję to raczej jako totalnie luźne przemyślenia. Pozwalam sobie też na ten pojedynek, bo rzadko się dzieje by w jednym roku wśród nominowanych były dwa filmy dziejące się w przestrzeni kosmicznej. Wprawdzie jeden z nich to czysta fantastyka, stąd brak recenzji "Gwiezdnych wojen" na blogu astronomicznym, nie widzę wszak sensu czepiać się nierealistycznych scen i dziur logicznych w sadze, która nawet nie miała zamiaru stać się realna - i fajnie, na takie kino też jest miejsce. Pojedynek muszę też tu zainicjować, bo oba tytuły są już zaliczone, więc mam jakieś porównanie i punkt wyjścia do zabawy w typowanie statuetek.

"Marsjanina" w reżyserii Ridleya Scota recenzowałem w październiku 2015. Wypunktowałem aspekty, które mi się spodobały, wspomniałem też o tym, co mnie zdecydowanie nie zadowalało. Dostaliśmy porządne kino science fiction z dużym naciskiem na science, w którym nie brak też rozwiązań fikcyjnych, kino wyłamujące się z kanonu sci-fi jako gatunku ponurego czy dreszczowego. Film oceniam na bardzo dobre 8 gwiazdek w skali 1-10. Pełną astronomiczną recenzję można odczytać w tym tekście.

"Gwiezdne wojny, część VII: Przebudzenia mocy" J.J. Abramsa to piękny powrót do korzeni sagi i udane sprzątanie po paskudnym syfie George Lucasa zwanym Nową Trylogią - czyli czwartej, piątej i szóstej części sagi, chronologicznie będących częściami od pierwszej do trzeciej z lat 1999-2005, syfie przeładowanym komputerowymi animacjami, licznymi wątkami pobocznymi, drętwym aktorstwem, jakimiś sztucznymi love-story i jednymi z najgorszych dialogów, jakie kino widziało. Część siódma to jedno wielkie mrugnięcie okiem w stronę fanów Starej Trylogii i wyczekiwany powrót starej gwardii na pokładzie - na czele z Hanem Solo i Chewbacką, świetne efekty umiejętnie podawane bez przesytu, współgrające z dobrze przygotowaną scenografią, jest więc pod tym względem bardzo podobny klimat co w "Nowej nadziei", która otworzyła tę rozpoczętą w 1977 roku przygodę, bo i sam scenariusz bardzo podobny. Także i tu film oceniam na 8 punktów.

Gwiezdne wojny, część VII. Przebudzenie mocy (2015) Marsjanin (2015)

Siódma część "Gwiezdnych wojen" uzyskała 4 nominacje do Oscara, "Marsjanin" aż 7. Najnowsza odsłona gwiezdnej sagi konkuruje z filmem Ridleya Scota w trzech kategoriach - za najlepszy dźwięk, montaż dźwięku i  efekty specjalne. Osobno zaś, gdzie kosmiczne produkcje nie będą sobie wchodziły w drogę, oba tytuły uzyskały jeszcze następujące nominacje: "Marsjanin" - za najlepszy film roku, najlepszego aktora pierwszoplanowego, najlepszą scenografię i najlepszy scenariusz adaptowany, "Gwiezdne wojny, część VII" - za najlepszą muzykę oryginalną i najlepszy montaż.

O ile w pojedynku tych dwóch filmów mogę się dziś pokusić o wskazanie bardziej prawdopodobnego kandydata, tak ten poważniejszy - "Marsjanin" konkuruje z co najmniej dwoma tytułami, które mam jeszcze zamiar obejrzeć przed finalnym typowaniem jego szans na statuetki. Dziś więc ograniczam się bardziej do przemyśleń aniżeli ostatecznego postawienia na któryś z filmów.

I zacznę od tego, że przemyślenia są bardzo swobodne i oparte o bardzo niepełny obrazy sytuacji - nie widziałem bowiem wielu tytułów nominowanych do tegorocznych Oscarów i moje powyższe twierdzenia mogłyby być kompletnie inne od tych, którymi bym się z Wami podzielił w sytuacji poznania wszystkich filmów bijących się o Złotego Rycerzyka. Z drugiej strony być może nie jest to wielki problem, wszak w latach poprzednich czyniłem tu podobnie i odczucia po seansie zwykle pokrywały się z tym, co zaprezentowało się na gali oskarowej.

Jeśli więc wychodziłem przeczołgany, znokautowany i zmasakrowany po przedpremierze "Grawitacji" to nie musiałem już znać reszty tytułów, to mi wystarczało by twierdzić wszem i wobec, że posypie się deszcz Oscarów z uwagi na fakt, że mamy do czynienia z realizatorskim przełomem w kinie. Jeśli wychodziłem z bardzo mieszanymi odczuciami po mdławym jak ktoś słusznie to określił "M jak miłość w kosmosie", pardon, po "Interstellar", to też nie musiałem oglądać reszty tytułów, by wiedzieć, że pokonają one film Nolana w przedbiegach, a tu skończy się przy dobrych wiatrach na statuetce za efekty specjalne - bo co by nie pisać o "Interstellar" akurat w tym względzie film można oceniać wysoko. W tym roku jednak będę typować zdecydowanie ostrożniej, bez stuprocentowego przekonania jak w latach 2013-2014 i z pewnością zweryfikuję swoje przemyślenia za jakiś czas, gdy wrócę z kina z tytułów, które niebawem mam zamiar obejrzeć. Pozwolę więc sobie za pewien czas zaktualizować wpis o nieco pełniejsze rozeznanie, choć i tak będzie ono dalekie od pełnego, bo nie planuję oglądać wszystkich filmów z oskarowymi nominacjami.

Zobaczenie "Zjawy" da ciut pełniejszy obraz w kategorii najlepszego filmu w walce z "Marsjaninem", w walce między Leosiem NoOscaro tam grającym (podobno prawdziwe nazwisko to DiCaprio) z Mattem Damonem, w walce tego trio* w kategorii najlepszej scenografii. Trudno mi prorokować Oscara po seansie samego "Marsjanina" za scenografię. W kategorii za najlepsze zdjęcia miejsca dla polskiego operatora Dariusza Wolskiego zabrakło, sam zaś czuję tu zapach pierwszego w historii hat-tricka dla mistrza Emmanuela Lubezkiego za "Zjawę". Na film dopiero się wybiorę, ale skoro nie można kibicować Rodakowi, to już teraz życzę Lubezkiemu jak cholera tego trzeciego z rzędu Oscara po "Grawitacji" i rewelacyjnym, poprowadzonym pozornie na jednym ujęciu "Birdmanie". Nie ma obecnie w moim odczuciu lepszego operatora. Zwiastuny "Zjawy" sugerują, że szanse na wygraną za zdjęcia są wysokie, jednak ze swoim typem wstrzymam się do czasu po seansie.

Prawdziwa kosmiczna batalia rozegra się w dziedzinie efektów specjalnych, dźwięku i montażu dźwięku, bo są to kategorie, gdzie zarówno "Marsjanin" jak i "Gwiezdne wojny, część VII" będą rywalami. A że w obu jednocześnie będą także "Zjawa" i "Mad Max"* to jest tu niesamowicie mnóstwo niepewności (zwłaszcza w chwili pisania tego tekstu, wszak tych dwóch ostatnich tytułów jeszcze nie widziałem, a tego "Mad Maxa" mimo recenzji i aż 9 nominacji pewnie szybko nie zobaczę, bo dla mnie jedyny słuszny Mad Max zwie się Melem Gibsonem i po prostu trudno mi się przełamać). Na ten moment, w sytuacji gdy mogę oceniać tylko dwa kosmiczne tytuły, przypuszczam, że jedna statuetka powędruje na konto Rycerzy Jedi, druga dla pierwszego kolonizatora Czerwonej Planety - wykluczałbym zasadę, że jakiś tytuł zgarnia wszystko. Niewykluczone, lub wręcz bardzo prawdopodobne, że zdanie mi się odmieni po zobaczeniu pozostałych dwóch filmów, lub co najmniej "Zjawy". Efekty specjalne w "Gwiezdnych wojnach" zdają się dominować nad tymi z filmu Scota, jednak nie wydaje mi się, aby Akademia ponownie miała nagrodzić za ten aspekt kolejną część gwiezdnej sagi, nie ukrywajmy też, że nie sa one jakoś odkrywcze czy przełomowe - jeśli tutaj "Marsjanin" miałby zostać pokonany, to tylko przez "Mad Maxa", którym wielu recenzentów się zachwyca właśnie pod względem efektów.

Za scenariusz adaptowany - uważam statuetkę dla "Marsjanina" za bardzo realną i to chyba jedyną naprawdę realną. Nie jest to ekranizacja powieści, która by mnie zadowalała w stu procentach, dokonano niestety sporo cięć, co z pewnych względów jest zrozumiałe i co było do przewidzenia przed seansem, ale z uwagi na prawdopodobną przegraną w innych nominowanych kategoriach Akademia może uznać, że w ramach pocieszenia coś się jednak "Marsjaninowi" należy. Bo mimo, że nie widziałem "Mad Maxa" wykastrowanego z Mela Gibsona, to sądząc po recenzjach może on na rozdaniu Oscarów sporo ukraść w kategoriach technicznych swoim rywalom. Film Scota mimo, że bardzo dobry, nie jest jednak niczym nadzwyczajnym w tych akurat względach, a od takiej "Grawitacji" jak wspominałem już w recenzji, dzielą go lata świetlne.

O muzyce już w recenzji pisałem, że choć więcej niż dobra - nie jest niczym odkrywczym i skoro nie ma tu nawet nominacji, to utwierdzam się w przekonaniu, że pojedynek będzie się toczył na zupełnie innej linii. Sam trzymam kciuki za swojego najlepszego, absolutnego tip-top numer 1, i co by tam jeszcze nie dodać, kompozytora, Maestro Ennio Morricone. Wiem, że mamy "Gwiezdne wojny, część VII" i drugiego z największych, Johna Williamsa, ale niestety nie tym razem Panie Williams. Parafrazując słowa Bezimiennego rewolwerowca z finału "Dobrego, Złego i Brzydkiego"w osobie Clinta Eastwooda - "Widzisz, Drogi Johnie. Na tym świecie są dwa rodzaje kompozytorów: ci cierpliwie oczekujący i ci ze stosem Oscarów obchodzący się już smakiem. Ty się obchodzisz smakiem". Nie wiem, bo nie słuchałem, czy reszta tytułów jest warta nominacji w kategorii muzyki oryginalnej, ale mimo kibicowaniu Morricone śmiem twierdzić, że statuetka dla niego za "Nienawistną ósemkę" choć ze Złotym Globem, który zwykle jest świetnym wyznacznikiem na Oscary, jest tu mocno niepewna. Nikt tak niesprawiedliwie i tak paskudnie nie olewa ciepłym moczem twórczości Morricone jak Akademia. Dali człowiekowi raz już tak "na odwal się" statuetkę honorową za całokształt twórczości, choć indywidualnie za wiele tytułów powinien mieć już worek Oscarów.

Przechodząc do ważniejszych kategorii. Najlepszy aktor pierwszoplanowy - jest nominacja dla Matta Damona za "Marsjanina". I też nie jestem w stanie wydać typu czy ma szansę czy nie, przede wszystkim dlatego, że nie widziałem innych tytułów z jego kontrkandydatami. Zagrał dobrze, nawet bardzo dobrze, ale nie wydaje mi się, aby to była kreacja oskarowa. Jednym z jego rywali jest Leonardo DiCaprio za "Zjawę", jeden z częściej wyliczanych tzw. aktorów poszkodowanych, ja to nazywam niedooskarowanych. Po seansie "Zjawy" zaryzykuję typ czy Damon może czuć się zagrożony ze strony Leo.

Nie ma nominacji dla Ridleya Scota za najlepszą reżyserię, jedną z dwóch najważniejszych kategorii. Już dziś jednak obstawiam, że najpoważniejszymi kandydatami będą Alejandro González Iñárritu za "Zjawę", reżyser zeszłorocznego "Birdmana" (też nagrodzonego Oscarem za reżyserię jak i film roku) i George Miller za nowego bez-gibsonowego "Mad Maxa". Jeszcze nie widziałem "Zjawy", jeszcze nie pali mi się do "Mad Maxa" ale to tu między tymi panami szukałbym chyba przyszłego zwycięzcy, ze wskazaniem na drugiego.

Najważniejsza kategoria, film roku - mamy i "Marsjanina"! Nie wydaje mi się jednak, aby film ten uzyskał statuetkę. Często, choć nie zawsze, film zgarniający Oscara w tej kategorii zwycięża jednocześnie za reżyserię, ale ominięcie Scota w nominacjach reżyserskich osobiście traktuję jako pewną wskazówkę mówiącą, że i tutaj tytuł ten nie będzie specjalnie się liczył. Przypuszczam, że najpoważniejszym kandydatem będzie w tej kategorii "Zjawa", ale by utwierdzić się w tym przekonaniu, muszę poczekać na seans. Film wchodzi do kin pod koniec stycznia, wpis więc najpewniej zaktualizuję o ostateczne typy w przyszłym miesiącu.

Aktualizacja 26.02
No cóż, genialny Emmanuel Lubezki - operator "Grawitacji" i "Birdmana" będzie moim zdaniem pierwszym w historii kinematografii zdobywcą oskarowego hat-tricka rok po roku za najlepsze zdjęcia. Obejrzawszy "Zjawę" nie mam żadnych złudzeń, jeśli nagroda zostanie Lubezkiemu przyznana to bez najmniejszych ceregieli będzie można rzec, że  jest ona całkowicie uzasadniona.

Po seansie "Nienawistnej ósemki" miało mi się rozjaśnić co do obstawiania najlepszej muzyki. I o ile nie musiałem nowego filmu Quentina Tarantino oglądać by wiedzieć, że nie ma większego Mistrza muzyki filmowej od Maestro Morricone, tak cieszę się, że kolejnym swoim dokonaniem Morricone znowu wywołał ciary na plecach i stworzył ścieżkę dźwiękową idealnie współgrającą z obrazem. Za wystarczający powód obejrzenia nowego obrazu Tarantino wystarczy choćby otwierająca film sekwencja sprawiająca, że klimat filmu totalnie przenika przez widza, a scena mogłaby trwać tyle co cały film. Nie uważam tej ścieżki za najlepsze dokonanie kompozytora, ale nie ukrywam, że będę radosny jeśli Akademia doceni statuetką jego pracę przy "Nienawistnej ósemce" - choć jasnym jest, że powinni to uczynić wcześniej i to wielokrotnie.

Leonardo NoOscaro raczej stanie się już DiCaprio i nie będę mógł go dotychczasowo tytułować - jeśli tak, to uznam to jednak raczej za "opóźnione docenienie" niż nagrodzenie najlepszej kreacji w karierze, bo tej w "Zjawie" tak nie odbieram. Film roku - stawiam na film Iñárritu jako kandydata z większą szansą na wygraną niż "Marsjanin". Montaż, dźwięk, montaż dźwięku - tak jak wcześniej tak i teraz myślę, że każdy ze wspomnianych tytułów może coś tutaj ugrać, choć ostatnio naszła mnie refleksja, że "Gwiezdne wojny" też mogą zostać pominięte na rzec choćby "Marsjanina" czy "Zjawy". No i tutaj dalej nic nie typuję dla bezgibsonowego "Mad Maxa", dlatego, że go zwyczajnie nie widziałem i nie zamierzam - przynajmniej w najbliższej przyszłości.

Aktualizacja 29.02
I po Oskarach! "Marsjanin" - można rzec - jest największym przegranym tej gali! Z aż siedmiu bowiem nominacji, w tym nominacji za najlepszy film i aktora, żadna nie zamieniła się w statuetkę. Nawet za najlepszy scenariusz adaptowany, który w moim typowaniu był jedyną naprawdę realną szansą na Oskara, przegrał tu z "Big Short", choć wszelkie typy bukmacherów czy wyniki ankiet na portalach filmowych jasno wskazywały na możliwe zwycięstwo ekranizacji powieści Andy'ego Weira. Refleksja, która mnie naszła co do ominięcia w nagradzaniu "Gwiezdnych wojen" okazała się słuszna - siódma część gwiezdnej sagi także nie uzyskała żadnej nagrody na gali. W kategoriach czysto technicznych laury zebrał wykastrowany z Mela Gibsona nowy "Mad Max", który z 10 nominacji uzyskał 6 Oskarów będąc jednocześnie najbardziej hojnie obdarowanym tymi nagrodami filmem. Tak więc film science fiction i czysta fantastyka przegrały z kretesem kosmiczną batalię o Oskary.

No a kluczowa kategoria - najlepszy film roku? Nie "Zjawa", nie "Marsjanin", nie "Mad Max", ale... "Spotlight". Nie widziałem tego filmu, nie miałem z nim do czynienia tak jak z większością innych nominowanych produkcji. Przyznam się, że dziś pierwszy raz się z tym filmem zetknąłem, bo zaciekawiło mnie dlaczego główną nagrodę zgarnia taki, a nie inny tytuł. I tak jak przeważnie nie da się typować nagród filmom, których się nie widziało, tak tu po przeczytaniu opisu fabuły nie towarzyszy mi żadne zdziwienie. Wygraną tutaj można było obstawiać w ciemno tak jak na przykład z ubiegłoroczną "Idą" jako najlepszym filmem nieanglojęzycznym i bynajmniej nie dlatego, że była najlepszym z nominowanych. Są tytuły, które w przypadku znania ich fabuły jak i realiów Hollywoodu, można z automatu typować jako zwycięskie nawet gdy się ich nie widziało, nie będę się jednak tu bardziej zagłębiać, bo to temat na blog o jeszcze innej tematyce.

Leonardo DiCaprio zgodnie z przypuszczeniami doczekał się statuetki za najlepszą pierwszoplanową rolę męską w "Zjawie", ale jak pisałem ostatnio traktuję to bardziej jako opóźnione docenienie, niż nagrodzenie najlepszej kreacji w karierze. Sama zaś "Zjawa" mimo, że uzyskała również bardzo ważnego Oskara za najlepszą reżyserię ponownie dla Alejandro Gonzáleza Iñárritu - też raczej liczyła na więcej. 12 nominacji tylko w trzech kategoriach zamieniło się na statuetkę. Tą trzecią co nie dziwi chyba nikogo zapoznanego ze "Zjawą" jest oczywiście nie kto inny jak operatorski geniusz Emmanuel Lubezki, który bez najmniejszego zaskoczenia zgarnął trzeciego z rzędu Oskara za najlepsze zdjęcia, zapisując się jako pierwszy operator w historii kina, który dokonał takiego wyczynu. Oskarowy hat-trick otwarty mistrzowską "Grawitacją", potwierdzony świetnie sfilmowanym "Birdmanem" zamyka znakomita robota przy "Zjawie". Czapki z głów.

Bardzo cieszy mnie nagrodzenie Oskarem największego Mistrza muzyki filmowej Ennio Morricone za wspomnianą w poprzedniej aktualizacji ścieżkę dźwiękową do "Nienawistnej ósemki". Należało się Maestro i to dawno - nie doceniono jego pracy przy masie wcześniejszych filmów, które na to zasługiwały. Niech więc jest to spóźnione uznanie za pracę przy filmie Quentina Tarantino, który jako fan twórczości Morricone sam chyba także ma ogromną radochę, że dzięki zaangażowaniu włoskiego kompozytora do swojego filmu umożliwił mu ten wyścig po Złotego Rycerza, który został zwieńczony tryumfem. Tryumfem Największego Geniusza muzyki filmowej w dziejach kina.

Zdjęcia: 20th CentruryFox/LucasFilm/Disney


Bądź na bieżąco ze zjawiskami astronomicznymi i zapleczem amatora astronomii - dołącz do stałych czytelników bloga na Facebooku lub GooglePlus.

Komentarze

  1. Ciekawe przypuszczenia, częściowo są zbieżne z moimi. Stawiam na przynajmniej dwie statuetki dla Marsjanina w tym za scenariusz adaptowany. Matta Damona typuję jako przegranego gdyż coś mi mówi, że dadzą DiCaprio za Zjawę czy mu się będzie należał czy nie. Również czekam na tę premierę:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Z DiCaprio to ciekawe spostrzeżenie, właściwie też nie wykluczałbym, że mu dadzą już tego Oscara bez względu na rolę w "Zjawie", nie rzadko już się tak działo. Gdyby on nie był nominowany, to wygraną Damona uznawałbym za bardziej możliwą, choć i tak wydaje mi się (swoim amatorskim okiem) że nie jest to kreacja oskarowa - acz wykonana bardzo dobrze.

      Usuń
  2. Świetny tekst, trudno się nie zgodzić, z drugiej strony zakładam że są rzesze ludzi którzy by się kompletnie z tym tekstem nie zgodzili... ale oni akurat tego bloga nie czytają.
    Też obstawiam że DiCaprio pokona Damona, ale wtedy pewnie marsjaninowi dadzą "the best" a zjawa obejdzie się smakiem. Gwiezdne pozbierają jakieś nagrody "techniczne", na Mad Maxa bym nie liczył bo on chyba w swój czas nie trafił poza tym za bardzo jest kojarzony z Gibsonem a on jest w Hollywood na cenzurowanym za "całokształt" ;-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, z pewnością jest mnóstwo kinomanów, którzy by się nie zgodzili, taki już urok tematów filmowych gdzie jednak gusta muszą bywać odmienne. Czekam niecierpliwie na "Zjawę". Ciekawe o nowym Mad Maxie, rzadko widuję powątpiewanie w Oscary dla niego, sam też nie wiem jak to wyjdzie, ale u mnie dochodzi niestety jeszcze uprzdzenie. No, może trochę za mocne słowo...

      A z cenzurowaniem Gibsona Hollywood moim zdaniem przesadza, Mel musiałby chyba stworzyć coś bardzo politycznie poprawnego, to może by łaskawie zdjęli z niego trochę psów, które na nim wieszają. Na to od Gibsona na szczęście nie ma co liczyć, niech robi filmy jakie mu się podoba, bo robi to świetnie. Trzymam kciuki za "Hacksaw Ridge", które ma wyreżyserować.

      Usuń
  3. To co wydaje się pewne to dominacja Zjawy wśród zwycięzców. Więcej trudno mi obstawiać bo Mad Max w kategoriach technicznych wydaje się konkurentem dla Marsjanina jak i Gwiezdnych wojen, nie ukrywam że podobał mi się ten film. Mimo to to Mad Maxa obstawiam jako przegranego z uwagi na większą kasę, którą napędziły Gwiezdne wojny.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Zainteresował Ciebie wpis? Masz własne spostrzeżenia? Chcesz dołączyć do dyskusji lub rozpocząć nową? Śmiało! :-)
Jak możesz zostawić komentarz? - Instrukcja
Pamiętaj o Polityce komentarzy

W komentarzach możesz stosować podstawowe tagi HTML w znacznikach <> jak b, i, a href="link"