Quo vadis, NASA? Czyli powkurzajmy się po Artemis 1

W niedzielę 11 grudnia bezpiecznym wodowaniem na Pacyfiku zakończyła się 25,5-dniowa Artemis 1, pierwsza misja programu NASA mającego ustanowić stałą obecność człowieka na Księżycu. Do wykonania pierwszej bezzałogowej jeszcze misji księżycowego programu amerykańskiej agencji kosmicznej kluczowe było sprawdzenie się działania dwóch krytycznych elementów - zbudowanego z myślą o lotach załogowych statku kosmicznego MPCV Orion oraz rakiety nośnej, w tym przypadku zestawu startowego Space Launch System (SLS), który Oriona miał za zadanie dostarczyć na orbitę.


Spis treści lub szybki przeskok do:

1. Przebieg misji.
2. Felieton.
- cz. 1. Pogadajmy o interesach.

- cz. 2. Oczy na Starshipa. Starship a SLS.
- cz. 3. W szczerym polu SLS sobie siedzi.
- cz. 4. Decyzja sprzed 8 lat uziemia Artemis 2.
- cz. 5. Gospodarność NASA poziom mistrzowski.
- cz. 6. Planowanie i zarządzanie też nie kiepskie.
4. Podsumowanie.
5. Suplement [parodia].

Do startu SLS doszło w środę 16 listopada o godz. 07:47 CET (01:47 czasu lokalnego) ze stanowiska LC-39B w Centrum Kosmicznym Kennedy'ego na Przylądku Canaveral, na Florydzie, po licznych opóźnieniach, wielokrotnym wytaczaniu SLS z hali montażowej VAB na wyrzutnię i powrotnych rollbackach do VAB z powodu wycieków wodoru, nieskutecznych testów tankowania czy w efekcie niesprzyjającej pogody (huragany Ian i Nicole). Po nieco ponad 2 minutach od głównego członu ze zbiornikami na paliwo ciekłe odrzucone zostały dwa silniki pomocnicze na paliwo stałe (SRB), które zarówno w tej jak i przyszłych misjach z wykorzystaniem SLS nie będą odzyskiwane do ponownego użycia. To przeciwna decyzja NASA wobec tych rakiet w porównaniu z programem wahadłowców - SRB odrzucone od zbiornika zewnętrznego w lotach promów kosmicznych opadały do Atlantyku na spadochronach i były wykorzystywane powtórnie, jednak z uwagi na absurdalnie niską częstotliwość startów SLS agencja uznała, że będzie nieopłacalnym wykorzystane SRB przetrzymywać latami do kolejnych misji. Po nieco ponad ośmiu minutach lotu wyłączono cztery silniki RS-25 głównego członu, a następnie odrzucono go by z biegiem kolejnych godzin wszedł powtórnie do ziemskiej atmosfery i uległ spłonięciu (tak jak działo się to z zewnętrznym zbiornikiem wahadłowca). W tym momencie Orion znalazł się na poprawnej wstępnej orbicie, a rakieta SLS spełniła swoje zadanie.

SLS startuje. 16.11.2022 r. Credits: NASA

Po półtorej godzinie od startu silnik modułu serwisowego Oriona RL-10 zainicjował manewr TLI ("wstrzyknięcia") ku orbicie księżycowej i nadając statkowi prędkość 36371 km/godz. w celu pokonania przyciągania ziemskiego. Odpalenie silnika trwało 18 minut i było najdłuższym odpaleniem w próżni, w liczącej ponad 500 lotów od 1963 roku historii silnika tego typu. Manewr przebiegł pomyślnie i Orion znalazł się na ścieżce prowadzącej ku Srebrnemu Globowi. Jego otoczenie statek osiągnął po 5,5 dniach od startu, później nastąpił pierwszy z dwóch bliskich przelotów Oriona nad Księżycem w odległości około 130 km od jego powierzchni. Orion znalazł się na odległej orbicie wstecznej typu DRO, na której spędził około tygodnia i znalazł się w największym oddaleniu od Ziemi, w jakim kiedykolwiek przebywał statek kosmiczny zbudowany z myślą o lotach załogowych.

Orion w drodze na orbitę DRO. Credits: NASA

Do tej pory rekordzistą takiego "zapuszczenia się" w głąb przestrzeni kosmicznej była kapsuła z misji Apollo 13, która na pozycji lidera z dystansem 400 tys. 171 km pozostawała od 1970 roku. Po 52 latach Orion wszedł w tym względzie na prowadzenie, dwunastego dnia misji, 28 listopada 2022 roku oddalając się od Ziemi na dystans 434 tysięcy 522 km. Poprzeczka została podniesiona zatem o nieco ponad 34 tysiące km dystansu. 5 grudnia, w 20. dni misji doszło do drugiego bliskiego przelotu 127 km nad powierzchnią Księżyca, po czym rozpoczęto etap powrotny. Trwający prawie 3,5 minuty zapłon silnika OMS przyspieszył Oriona gdy ten skrył się za Srebrnym Globem i z wykorzystaniem asysty grawitacyjnej Księżyca statek przyspieszył po trajektorii powrotnej ku Ziemi. Bez poprawnego odpalenia Orion nie zdołałby osiągnąć prędkości umożliwiającej wyrwanie się z grawitacyjnego pola Księżyca, więc odtąd było już pewne, że kapsuła zmierza do domu zgodnie z założeniami.

Orion podczas pierwszego przelotu nad Księżycem, po niewidocznej z Ziemi stronie Srebrnego Globu. Credits: NASA

Ostatniego dnia misji, w niedzielę 11 grudnia nieco ponad półtorej godziny przed jej spodziewanym finałem, Orion odrzucił europejski moduł serwisowy skazany na spłonięcie w ziemskiej atmosferze, a sam ustawił się osłoną termiczną w kierunku lotu przed najniebezpieczniejszym rozdziałem powrotnego etapu misji - wejściem w ziemską atmosferę. Zderzenie z jej górnymi warstwami na wysokości około 121 km nastąpiło o godz. 18:20 CET, 20 minut przed wodowaniem. W wyniku powrotu z orbity okołoksiężycowej, wejście w atmosferę odbyło się ze znacznie wyższą prędkością, niż po misjach na niskiej orbicie okołoziemskiej LEO - była to rekordowa prędkość wejścia, rzędu Mach 32 (32-krotność prędkości dźwięku wobec Mach 28 przy misjach na LEO). Temperatura plazmy spowijającej kapsułę miała przekroczyć 2760 stopni Celsjusza i momentalnie odciąć komunikację ze statkiem, na skutek blokowania przez plazmę propagacji fal radiowych.

Ziemia i Księżyc z pokładu Oriona (a właściwie kamery na jednym z paneli słonecznych) podczas dwunastego dnia misji i rekordowego oddalenia jakiegokolwiek załogowego statku od Ziemi. Credits: NASA
Sierp Ziemi widoczny nad Księżycem z pokładu Oriona w 20. dniu misji tuż po odzyskaniu łączności i zakończeniu odpalenia inicjującego ostateczny powrót na Ziemię. Credits: NASA

Z uwagi na test nowej techniki wejścia w atmosferę, tzw. skip-entry, która wiąże się z przedłużonym przedzieraniem się przez atmosferę i jednorazowym nabraniu wysokości po początkowym wytraceniu, spodziewane były dwa blackouty. Pierwszy, 5 minutowy w trakcie wchodzenia w atmosferę ziemską ze 121 do 60 km, następnie odzyskanie łączności i skok do 90 km i ostateczne wytracanie wysokości z momentalnym drugim blackoutem na około 2,5 minuty. Po każdej z przerw w łączności komunikacja ze statkiem powracała w wyznaczonym momencie przedzierania się przez atmosferę i po zejściu na niższy pułap rozpoczęto sekwencję wypuszczania systemu 11 spadochronów dodatkowo wyhamowujących opadającą kapsułę. Wodowanie statku Orion u zachodnich wybrzeży Kalifornii w rejonie wyspy Guadalupe nastąpiło o godz. 18:40 CET (09:40 czasu lokalnego), po czym zainicjowano procedury zmierzające do podjęcia kapsuły przez jednostkę USS Portland. Misja Artemis 1 trwała 25 dni, 10 godzin, 55 minut, a statek Orion przebył w sumie dystans 2 milionów 253 tysięcy 82 kilometrów.

Sekundy przed wodowaniem Oriona po misji Artemis 1. Credits: NASA/Kim Shiflett

W tym momencie kończę tę część tekstów o Artemis 1, w których jedynie przytaczałem wieści związane z jej przebiegiem, relacjonowaniem jej nocnego początku i finału, czyniąc wpisy bardziej astro-newsami, co nie znaczy, że temat programu Artemis zostaje zamknięty. Wręcz przeciwnie, po prostu przestawiam się z trybu sprawozdawcy trzymającego swoje przemyślenia pod korcem, na dotychczasowy przed misją tryb obserwatora-felietonisty. Wszak skoro wszystkie media zdążyły już odtrąbić przełomowy sukces, co nie jest niczym zaskakującym, a i tematyczne źródła powystawiały laurki amerykańskiej agencji jakby spychając na najodleglejszy plan jakiekolwiek resztki krytycyzmu, co jest już akurat bardzo smutne, nie byłbym sobą gdybym uległ temu owczemu pędowi poprzestając na zachwytach i nie dając niczego odbiorcom ponad to, co serwują inne źródła czyli w gruncie rzeczy jednostronną narrację uniemożliwiającą wyrobienie sobie własnego zdania przez jeden wielki hurra-optymizm i brak kontr opinii.

Jak część czytelników pewnie pamięta, daleko mi do entuzjasty programu Artemis w jego obecnej formie, który pozwalam sobie nazywać pieszczotliwie "Żywym trupem" z wielu powodów, a których najistotniejszym jest ścisłe uzależnienie od rakiet SLS. Komu nie odpowiada pieszczotliwa nazwa przypomniana wers wcześniej, ten może sobie wstawić w wyobraźni zamiennik w postaci "Ślepej uliczki" bądź "Skarbonki bez dna w gąszczu ślepych uliczek" - choć w mej ocenie "Żywy trup" najlepiej oddaje sedno problemu.

O ile bezpieczny finał Artemis 1 można uznać za sukces, o tyle sposób w jaki do niego doszło oraz cała otoczka programu, której nie widać z efektownych fotografii odebranych z pokładu Oriona, jest katastrofą. Misja Artemis 1 zaplanowana była pierwotnie na rok 2017, wtedy nazewnictwo poszczególnych lotów było jeszcze inne (EM-1, EM-2 itd... od "Exploration Mission"), a zakładana częstotliwość startów do jednego rocznie, w porywach dwóch.

Już wtedy w oczy rzucała się bardzo niska częstotliwość lotów, chociaż nikt raczej nie oczekiwał tak długotrwałego opóźnienia jakie faktycznie wynikło, zważywszy że statek Orion został już przetestowany w przestrzeni kosmicznej (na mniejszą skalę, niż w Artemis 1, ale jednak) podczas lotu EFT-1 w grudniu 2014 roku, gdy wyniosła go rakieta Delta 4 Heavy. Warto tu na chwilę przystanąć i jeszcze raz spojrzeć w kalendarz, względnie poprosić kogoś obok o uszczypnięcie w razie obaw o śnienie na jawie, ale to nie sen lecz fakt - od demonstracyjnej bezzałogowej misji kapsuły Orion do pierwszej, znów bezzałogowej misji docelowego programu dla jakiego została zbudowana minęło 8 lat. Gdy ekscytowaliśmy się (przyznam, że ja także) lotem Oriona 4 grudnia 2014 roku, byliśmy zaledwie 3 lata po wycofaniu ze służby promów kosmicznych i chyba nawet największym sceptykom nie przychodziło wówczas do głowy, że minie jeszcze prawie dekada, gdy ten statek znów oderwie się od Ziemi.

Już w 2017 roku popełniłem tekst 3 lata po misji EFT-1: Quo vadis, SLS?, za który to (i kilka późniejszych) dostało mi się od niektórych czytelników, bo kto to widział, żeby entuzjasta Kosmosu tak marudził i szukał dziury w całym zamiast odlecieć w bezkrytycznym zachwycie nad coraz to nowymi renderami zza Atlantyku jakiej to wypasionej floty SLS w najróżniejszych wariantach NASA nie zbuduje i jak do 2030 będziemy zaludniać naszego naturalnego satelitę. Od tamtego tekstu mija 5 lat, a jesteśmy świeżo po finale Artemis 1, choć według tamtego planu powinniśmy już być po trzech misjach czekając na czwarty w programie, a drugi z rzędu lot załogowy. Tu można założyć, że i wśród optymistów nie brakowało trzeźwo stąpających po ziemi wiedzących doskonale, że taki harmonogram lotów można włożyć między bajki, ale że jednak tak daleko w polu będziemy w przededniu 2023 roku jak rzeczywiście jesteśmy, chyba trudno było usłyszeć nawet od sceptyków.

"Przejdźmy do interesów". Na chwilę obecną koszt jednego startu SLS w jej podstawowym wariancie (Block 1 - bo o innych już w ogóle nie ma co teraz myśleć) kosztuje amerykańską agencję nieco ponad 4,1 miliarda dolarów. Program wahadłowców, który upadł m.in. przez koszty (choć powodów było oczywiście więcej) średnio kosztował agencję NASA nieco ponad 1,2 miliarda dolarów za jeden start. Problemem była też znacznie niższa częstotliwość lotów wobec tej, jaką NASA chciała osiągnąć pomimo zbudowania całej floty promów, które w czasie największej świetności startowały 9 razy w roku (1985) wobec 25 misji planowanych corocznie, gdy program STS się krystalizował. Znacznie większa zawodność technologii na jakie postawiono oraz śmierć 14 astronautów w dwóch misjach zakończonych katastrofą, uczyniły z STS system o jednym z największych prawdopodobieństwie wypadku spośród dotychczasowych rozwiązań w astronautyce, a same promy znacznie rzadziej startującymi pojazdami, niż wyglądało to w założeniach.

Częstotliwość lotów wycofanych po 30 latach na emeryturę wahadłowców okazuje się jednak ponadprzeciętnie wysoka wobec częstości lotów SLS w programie Artemis - po jednej, góra dwóch misjach rocznie nie zostało w planach NASA już nic, za to szczęściem dla agencji będzie jedna misja realizowana na dwa lata. Wszystko przy opieraniu się na rozwiązaniach z lat 70. ubiegłego wieku, gdy projektowano wahadłowce, z tą różnicą, że teraz kompletnie nic z systemu SLS nie będzie już odzyskiwane do ponownego użycia - łącznie z Orionem, przy kosztach absurdalnych do poziomu, który staje się wręcz komiczny, a bronienie tej koncepcji przez zwolenników naprawdę pocieszne. Cały czas mówimy jedynie o koszcie startu SLS, utrzymaniu infrastruktury koniecznej dla startu i zbudowania rakiety, bez jakichś uciekań w kierunku lądowników czy skafandrów dla selenonautów, bo obu tych rzeczy nie było, nie ma i jeszcze długo nie będzie.

Już dziś nieoficjalnie zaczynają co poniektórzy ostrożnie gdybać o ewentualnych możliwościach zastąpienia SLS inną konstrukcją od trzeciej misji programu Artemis, która zakłada pierwsze po półwieczu lądowanie człowieka na Srebrnym Globie. Obecnie będąc przed Artemis 2 stoimy w punkcie, w którym jasne już jest, że NASA wybrała SpaceX jako wykonawcę księżycowego lądownika dla misji Artemis 3 i 4. W tym momencie uwagę kierujemy na wspominanego w dawnych tekstach na tym blogu największego potworka w historii astronautyki - monstrualnego Starshipa na rakiecie Super Heavy, nad którą przedsiębiorstwo Elona Muska pracuje obecnie jako najważniejszym projekcie realizowanym dotąd przez jego firmę, a potencjalnie czymś co może ośmieszyć NASA. Z jednej bowiem strony bez sukcesu Super Heavy i Starshipa - nie będzie mowy o lądowaniu na Srebrnym Globie w terminie na tyle bliskim, by ktokolwiek uznał za zasadne utrzymywanie takiego programu przy życiu. W takiej sytuacji istnienie programu Artemis po jego drugiej ewentualnej misji staje się bezcelowe - a być może już takim jest, o ile Starship miałby się okazać ślepą uliczką. W odwrotnym wariancie i pomyślnych wiatrach dla konstrukcji od SpaceX - istnienie systemu SLS staje się zbędne, gdyż Starship ma zabierać ze sobą liczniejszą załogę do 9-10 osób i wraz z rakietą Super Heavy być pojazdem wielokrotnego użytku, o udźwigu przewyższającym ładowność SLS i czyniącym to wszystko za nieporównywalnie niższe koszty.

Prototyp SN-15 statku Starship po udanym locie testowym na 10 km z 7 maja 2021 r. Credit: SpaceX
Więcej o tym teście wraz z nagraniem lotu w tym wpisie na blogu.

Jednocześnie jak bardzo nie zachwycać się nad dokonaniami SpaceX w opracowywaniu nowych rakietowych technologii, sprowadzaniu rakiet na Ziemię kilka minut po starcie z pionowym lądowaniem stopni nieopodal siebie, rutyną skutkującą niekiedy kilkoma startami tygodniowo, do sukcesu Super Heavy i Strshipa jako rozwiązania systemu HLS wyznaczonego przez NASA na potrzeby Artemis droga równie niepewna i wyboista co dla państwowego SLS. Ani Super Heavy nie wzbił się w niebo, ani Starship nie dotarł na orbitę, nie dokonano żadnych tankowań na orbicie z wykorzystaniem tych koncepcji, a przeprawa od ewentualnego sukcesu dziewiczego lotu do certyfikowania tej konstrukcji dla misji załogowych długa i wymagająca wielu pomyślnych lotów bez ludzi na pokładzie.

Ujmując rzecz najprościej i najbrutalniej - w żadnym wariancie dla przyszłych losów Starshipa system SLS+Orion o bezprecedensowych kosztach nie ma sensu, bo albo pomysł Elona Muska zawiedzie (więc SLS i program Artemis pozostanie bez lądownika, gdyż Orion nim nie jest - ergo do wyrzucenia na śmietnik, bo ewentualne lądowanie załogowe przesunęłoby się lekko licząc o kilkanaście lat z powodu konieczności wyboru nowego - zapewne mniejszego lądownika od innego wykonawcy, co już zupełnie z Artemis uczyniłoby Apollo-bis bez realnych szans na tak długie podtrzymywanie finansowania dla programu) albo Starship wespół z Super Heavy go wynoszącym zadziała jak należy - i tym samym również uczyni z SLS konstrukcję zbędną za sprawą swoich niewspółmiernie niskich kosztów, ładowności i wielokrotnego użytku. Taki potencjalny wariant ośmieszyłby program Artemis bazujący na systemie SLS, być może stając się gwoździem do trumny dla tychże rakiet.

Jakby tego było mało, jesteśmy w punkcie, w którym nie ma i długo jeszcze nie będzie skafandrów dla astronautów mających stąpać po powierzchni Srebrnego Globu w Artemis 3 i później, a przecież bez tego elementu również o żadnym lądowaniu załogowym na Księżycu nie może być mowy. Skafandry do misji Artemis 3 na zlecenie NASA ma przygotować Axiom Space w szacowanym na chwilę obecną koszcie około 228,5 mln dolarów. Stworzenie skafandrów dla selenonautów to zupełnie inna para kaloszy od "zwykłych" kombinezonów ciśnieniowych ubieranych przez astronautów na czas startu czy powrotu na Ziemię - w pewnym sensie muszą one pełnić rolę czegoś na kształt osobnego "statku kosmicznego" mieszczącego tylko ciało załoganta, z własnym systemem podtrzymywania życia w warunkach znacznie surowszych, niż na pokładzie statku. Nie zaczęły one jeszcze być tworzone, a co dopiero długotrwale certyfikowane, poprawiane i testowane. Na tym tle wszelkie hasełka o lądowaniu człowieka w Artemis 3 na Księżycu w 2024 czy nawet 2025 roku łatwiej włożyć głęboko między bajki i nie zaprzątać już sobie nimi głowy, a i o zrozumienie powodów mojego tytułowania rakiet SLS "Żywym trupem" może być dla niektórych odbiorców łatwiej.

Przy tak rekordowo niskiej częstotliwości lotów dochodzi ponadto niepokojący fakt, że praktycznie każda misja Artemis będzie demonstracyjna – zjawisko rutyny w dobrym tego słowa znaczeniu, na przykład na podobieństwo startujących co chwilę Falconów 9 z pewnością nam w ramach Artemis nie grozi. Za każdym razem będzie czynione coś nowego i za każdym razem po bardzo długiej przerwie, co w dobie rozwijającego się prywatnego sektora kosmicznego na skalę, jaka do niedawna wydawała się odległym science-fiction jeszcze bardziej będzie uwypuklać przestarzałość koncepcji SLS.

Dziś już wydaje się nierealnym, by Artemis 2 wystrzelono w 2024 roku, na co NASA ma nadzieję i co nadal jest zresztą oficjalnie podawanym terminem. Miałaby to być powtórka misji Artemis 1, z oblotem wokół Księżyca bez lądowania, ale już z załogą na pokładzie statku Orion. Sam statek choć spisał się w locie demonstracyjnym wystarczająco dobrze, nie jest bynajmniej bezproblemowym elementem duetu SLS+Orion stanowiącego trzon programu Artemis. Około 2, lub ponad 2-letnia przerwa między jedną a drugą misją ma tym razem wyniknąć nie tyle z samej budowy SLS od zera dla każdej misji, co konieczności certyfikacji systemów podtrzymywania życia na pokładzie Oriona z pierwszej misji. I teraz powoli dochodzimy do najbardziej żenujących kwestii. Jakby ktoś myślał po dotychczasowej lekturze, że gorzej już się nie da, to jak optymista z uśmiechem pocieszam, że owszem da się.

Sama certyfikacja koniecznych systemów w żadnym razie nie powinna bawić aż dwóch lat, zwłaszcza dla agencji, która chyba już ciut tego doświadczenia przez 60 lat zebrała i jak mi się zdawało - nie zaczyna dziś od zera, ale jak dowiedziała się ArsTechnica, wszystko sprowadza się do podjętej... około osiem lat temu (!) decyzji o załataniu wynoszącej 100 milionów dolarów dziury budżetowej w programie Oriona. W wyniku łańcucha wydarzeń, które nastąpiły po tej decyzji jest mało prawdopodobne, aby Artemis 2 można wystrzelić przed 2025 rokiem z powodu ośmiu dość niewielkich komputerów pokładowych. "Nienawidzę tego mówić, bo tym razem to właśnie Orion nas powstrzymuje" - rzekł w wywiadzie udzielonym ArsTechnica Mark Mirasich, który działał jako kierownik programu Oriona, gdy zapadła ta decyzja.

Około osiem lat temu starsi urzędnicy NASA i główny wykonawca Oriona - firma Lockheed Martin, musieli załatać dziurę budżetową. W tamtym czasie NASA wydawała 1,2 miliarda dolarów rocznie na rozwój statku Orion, i choć czyniono widoczne postępy w projektowaniu, to nadal pozostawały różne wyzwania. NASA wytyczała wówczas znacząco odmienne plany eksploracji od tych, jakie obecnie wyznaczono w ramach Artemis. Z założenia agencja budowała Oriona i rakietę SLS w ramach programu "Podróży na Marsa", co rzeczywiście wyglądało wtedy na coś przełomowego, czego nigdy dotąd ludzkość nie podejmowała. Nie było jednak jasnego planu jak się tam dostać, ani dobrze zdefiniowanych misji dla Oriona.

Starship po pierwszym zespoleniu z Super Heavy - ponad 113 metrów kosmicznej konstrukcji. Credits: SpaceX

Jedną z kluczowych różnic jest to, że NASA planowała wówczas tylko jeden lot rakiety SLS w wariancie Block 1 (czyli taki, jaki użyto w Artemis 1). Po tym testowym locie Artemis 1 (wtedy planowanym jako EM-1) agencja planowała ulepszyć górny stopień tworząc wersję rakiety znaną jako Block 1B - wariant wyższy i jeszcze potężniejszy od Block 1. Z tego powodu wymagane były znaczne modyfikacje platformy startowej. Inżynierowie NASA oszacowali, że ukończenie i przetestowanie zrekonstruowanej platformy zajmie prawie trzy lata po pierwszym wystrzeleniu SLS. Wydawało się więc prawdopodobne, że planiści Oriona mogli bez problemu celować w ponowne wykorzystanie niektórych jego zespołów z pierwszego lotu do drugiej misji, poddać je ponownym testom i certyfikacji przed EM-2 (obecnie Artemis 2), a ponadto agencja miałaby jeszcze około roczny zapas na prace przy modyfikowaniu stanowiska startowego. W szczególności skupili się oni jednak właśnie na zestawie dwóch tuzinów "pudełek" awioniki, które są częścią systemu elektronicznego obsługującego systemy komunikacji, nawigacji, wyświetlania i sterowania lotem Oriona. Oszacowali, że ponowna certyfikacja sprzętu do lotu zajmie około dwóch lat, choć najnowszy raport z listopada 2022 mówi o nawet 27 miesiącach. Dzięki temu, że nie trzeba było wtedy martwić się o komplet skrzynek awioniki od razu dla dwóch Orionów, program załatał dziurę budżetową w wysokości 100 milionów dolarów.

Testowanie użytych w Artemis 1 systemów w warunkach środowiskowych jest zapewne tą częścią, która zajmie najwięcej czasu i z pewnością o wiele więcej, niż przed Artemis 1 przez fakt, że teraz mamy mieć do czynienia z misją załogową - o ile NASA nie dokona modyfikacji harmonogramu. Skrzynki awioniki będą do tego celu poddawane szokom termicznym, wibracjom, promieniowaniu, testom w różnych środowiskach, ale taka długotrwała procedura certyfikacji ujawnia przy tym sposób myślenia NASA w projektowaniu tych części jako mających być użytymi tylko jeden raz i co ukazuje sprzeczność i chaos w podejmowaniu decyzji.

Skoro już te skrzynki awioniki wykorzystano, to agencja siłą rzeczy będzie je postrzegać nie jako nowe lecz używane, z konieczną wobec nich podejrzliwością i jeszcze większą skrupulatnością w ocenie sprawności pod kątem misji załogowej - tutaj zaś zyskuje ona bardzo wygodną dla siebie pozycję, gdyż teraz bardzo łatwo uzasadniać będzie wszelkie opóźnienia, gdy ich oficjalnym powodem będzie dbanie o lepsze bezpieczeństwo załogantów i bezawaryjność systemów w locie. Opinii publicznej także może być łatwiej przełknąć poważne luki czasowe między jedną a drugą misją z takiego powodu, a już z pewnością znacznie łatwiej, niż przy patrzeniu na wielokrotne przetaczanie SLS na wyrzutnię i do hangaru z odwoływaniem startów przez pierdółkę w stylu wadliwego czujnika temperatury lub notoryczne trudności w pracy z ciekłym wodorem jeszcze podczas tankowania, to jest z powodów znakomicie znanych i nieustannie napotykanych przez całą 30-letnię erę wahadłowców, jak gdyby nikt nie wyciągnął wniosków z przeszłości i próbował na siłę budować "rakietę nowej generacji" w oparciu o najbardziej kłopotliwe technologie z ery rakiet poprzedniej generacji.

Inna jednak sprawa, że jeśli uda się zamknąć proces certyfikacji w/w systemów do drugiej misji w około dwa lata po odzyskaniu wspomnianych skrzynek awioniki z Oriona (prawdopodobnie więcej, bo wspomniany raport z listopada br. mówi o co najmniej 27 miesiącach2), pojawia się obawa, że przez tak długi czas systemy te zbudowane z myślą o jednym locie mogą się zestarzeć i przestać być godnymi zaufania. W czarnym scenariuszu mogłoby to cofnąć agencję po tych 27 miesiącach do dzisiejszego punktu wyjścia.

Koncepcja misji Artemis 3 zakłada kilka startów systemu HLS Starship na orbitę, serii tankowań, wykorzystania Starshipa jako lądownika po przesiadce załogi z Oriona, która wystartuje w nim na SLS, powrocie na ten statek po części księżycowej misji i powrót w nim na Ziemię. Niewykluczone jednak, że do czasu misji Artemis 3 i w zależności od losów projektu opracowywanego przez SpaceX, schemat trzeciej misji programu Artemis ulegnie poprawkom lub nawet radykalnym zmianom. Credits: NASA

Fakt, że najpoważniejsza różnica w Artemis 2 sprowadza się do obecności załogi na pokładzie sprawia, że możemy być pewni całej serii opóźnień i zawężania limitów bezpieczeństwa (o ile NASA nie wróci do chojrakowania niczym sprzed "najbardziej widowiskowego" startu Challengera lub po ostatnim starcie Columbii, uznając, że owszem jakaś tam część pianki izolacyjnej uderzyła w skrzydło promu, ale ogarnie się to po lądowaniu). O ile przy Artemis 1 agencja mogła na pewne kwestie przymknąć oko, na przykład zgodzić się na lot z jedną wadliwą jednostką napędową Oriona, gdyż jej wymiana spowodowałaby kolejne co najmniej roczne opóźnienie Artemis 1, o tyle przy wariancie załogowej misji, nawet jeśli tylko z samym oblotem wokół Księżyca bez schodzenia na powierzchnię, nie ma co się łudzić, że agencja utrzyma tak szerokie limity bezpieczeństwa jak w demonstracyjnej misji bezzałogowej. To wszystko będzie się przekładać na opóźnianie lotu, zapewne po wielokroć nawet już po tym, gdy ogłoszona zostanie wszelka gotowość do startu.

Nawiasem pisząc, można też się zastanawiać, w jaki sposób zaprojektowanie platformy startowej pod zmodyfikowany wariant SLS dla drugiej i kolejnych misji może kosztować 500 milionów dolarów w sytuacji, gdy budowa nawet się nie rozpoczęła. Nie mówimy tu o kosztach budowy, opóźnieniach po już rozpoczętym procesie modyfikacji stanowiska startowego, braku surowców czy jakichś trudnościach w łańcuchu dostaw, ale zwykłym zaprojektowaniu. Gospodarność poziom mistrzowski.

Powtórzę swój żal z jednego z wcześniejszych tekstów: gdzie dziś moglibyśmy być, gdyby takie lub choćby część funduszy znajdywały się w rękach prywatnych graczy, a nie w szeroko rozrośniętej machinie rządowo-biurokratycznej, która czyni z państwowej NASA agencję, gdzie największe korzyści przynosi, zdaje się, pozorowanie pracy, a nie faktyczna realizacja częstych i ambitnych lotów załogowych. Czy nadejdzie moment, gdy ktoś stwierdzi, że tracenie dekady lub dwóch na 2-3 misje (o ile jakimś trafem NASA wykona Artemis 3 jeszcze w latach 20.) oparte o całkowicie jednorazowy sprzęt za groteskowe koszty na pewno jest tym, co ma nas popchnąć dalej w załogowej eksploracji Kosmosu czy może jest tylko udowadnianiem, że jest możliwe powtórzenie dokonań z lat 60. ubiegłego wieku, tyle że za nieporównywalne z tamtą epoką koszty i w niewiadomym celu, bo chyba nie dla zwykłej powtórki?

Ciekawostka: jeśli weźmiemy do porównania z SLS słynnego Saturna V, w szczytowym punkcie programu Apollo, Saturn V startował 3 razy w nieco ponad rok - z SLS w najbardziej optymistycznych szacunkach mówimy już o maksymalnie jednej misji na dwa lata, w praktyce zapewne rzadziej. Już dziś nieoficjalnie przewijają się głosy o możliwym przesunięciu Artemis 3 - i to przy sprzyjających wiatrach - do najwcześniej 2028 roku jak i planach wykorzystania innej od SLS rakiety po pierwszych dwóch misjach, na przykład gdyby Super Heavy odniosła sukces i go dostatecznie ugruntowała.

Jak można zatem bez sceptycyzmu podchodzić do idei SLS, gdy udało się ją wystrzelić po około 7 latach opóźnienia, choć wykorzystano w ogromnej większości istniejące od dekad technologie, mając już znacznie większy bagaż doświadczeń, zasobów ludzkich i wiedzy, niż gdy NASA zaczynała 60 lat temu i już po pierwszym locie rozważa się jej zastąpienie inną konstrukcją gdy taka alternatywa się pojawi, podczas gdy latami raczono opinię publiczną wizualizacjami całej floty rozmaitych SLS w różnych wariantach załogowych i towarowych by uzasadnić słuszność obranej polityki?

Jak bardzo oderwani od rzeczywistości muszą być poszczególni menadżerowie programu, tłumaczący o powodach zaoszczędzenia 100 milionów dolarów na wyjęciu "skrzynek awioniki" z Oriona po Artemis 1 by poddać je certyfikacji dla ponownego użycia w Artemis 2, wydłużając tym samym lukę między startami do co najmniej dwóch lat powodującą jeszcze bardziej horrendalny wzrost kosztów programu i utrzymania całej infrastruktury, a jednocześnie gotowi są wydawać 500 milionów dolarów na etapie projektowania zmodyfikowanej platformy startowej, której wykonanie nawet nie ruszyło?

Głównym problemem programu wydaje się fakt, że jest to projekt polityczny realizowany przez agencję państwową, a nie przedsiębiorstwo prywatne, aprobowany przez Kongres Stanów Zjednoczonych, podlegający różnym ewolucjom zależnie od zmian w administracji publicznej, i który w obecnym wydaniu w razie opracowywania przez autentycznych entuzjastów Kosmosu zamiast biurokratów, nie miałby prawa powstać.

Do tego dochodzi fakt współpracy NASA z innymi wykonawcami, na czele z Boeingiem wykonującym SLS na podstawie opracowanej przez NASA specyfikacji, i innymi podmiotami mówiąc wprost, podczepionymi do państwowego cyca, dla których terminowe wykonywanie prac też nie byłoby tak przyszłościowo intratne, co przedłużanie swojej "przydatności" w ramach długotrwalszych procesów, wynikających właśnie z finansowej kroplówki. W konsekwencji łańcuch dostaw w przyjętym i zaaprobowanym schemacie programu powoduje, że rakiety SLS najzwyczajniej w świecie nie są w stanie być budowanymi na tyle szybko, by długofalowo mogły odegrać większe znaczenie i co bardziej trzeźwo stąpającym po ziemi głowom w NASA niewątpliwie podsuwałoby (pewnie podsuwa) myśli spod znaku "jak szybko dać sobie spokój z tym SLS". Z drugiej strony wzrost tempa budowy SLS nie mógłby być spożytkowany, gdyż to konstrukcja zaprojektowana z maksymalnie jednorocznym okresem kadencji startowej.

Rekordowe koszty przy przeliczeniu na jedną misję przy jednocześnie rekordowo niskiej częstotliwości startów i powyżej przytoczonych "smaczkach" organizacyjno-decyzyjnych, każe oceniać Artemis i program rakiet SLS jedynie jako projekt polityczny mający zapewnić odpowiednie konfitury odpowiednim ludziom, a jakakolwiek wynikająca z tego projektu realna eksploracja kosmosu jest tylko przypadkowa, stanowiąc efekt uboczny na tle głównego celu, dla którego Kongres prze w takim kierunku. Oczywiście trudno odmówić zasług inżynierii NASA jako takiej, na pewno nie brak tam normalnie myślących osób, ale gdy musi ona pracować niejako ze związanymi rękoma, w systemie gdy senatorowie mogą organizować projekty inżynieryjne jakim agencja ma sprostać dla uzyskania finansowania, to jest jak jest i lepiej nie będzie.

Jest druzgocącym i stawiającym NASA w fatalnym świetle fakt, że na skutek powrotu do decyzji sprzed około ośmiu lat z etapu gdy loty te figurowały jako EM-1, EM-2 w zupełnie innym harmonogramie, tworzona jest luka w startach między Artemis 1 i 2 na 2 lata, a realnie prawdopodobnie co najmniej 27 miesięcy i to w sytuacji gdy SLS i europejski moduł serwisowy Oriona dla drugiej misji są prawie gotowe. Nie postanowiono o równoczesnym wykonaniu systemów do dwóch statków, wiedząc jak długą ponowną certyfikację będą musiały one przejść po demonstracyjnej misji bezzałogowej, gdy drugi Orion będzie miał wykorzystać część systemów z pierwszego statku. Trudno oprzeć się wrażeniu, że przypomina to celowe tworzenie obstrukcji oraz ukazuje taki sposób zarządzania i planowania w państwowej agencji NASA, który woła o przeprowadzenie skrupulatnych audytów i wyciągnięcie z nich konkretnych wniosków i decyzji.

I znów przystańmy i uświadommy sobie tę groteskę: SLS prawie gotowa, Orion prawie gotowy, tak jak jego moduł serwisowy budowany przez Europejską Agencję Kosmiczną, wyrzutnia gotowa - stoi i czeka, gdyż nie musi być modyfikowana pod inny, nieistniejący przecież wariant SLS Block 1B, bo będzie użyty znowu wariant podstawowy jak w Artemis 1 - a tymczasem tworzona jest co najmniej 27-miesięczna luka przed drugą misją wyłącznie w efekcie decyzji sprzed wielu lat, gdy od dawna dla decydentów było jasne, że taka luka przez konieczność ponownej certyfikacji użytych systemów powstanie i na dzień dobry obsunie Artemis 2 o co najmniej następne dwa lata z okładem. Kogo martwi tak poważne opóźnienie drugiej misji tego muszę "pocieszyć", że to i tak scenariusz skrajnie optymistyczny zakładający absolutny brak innych powodów do opóźnień, na przykład ze względów technicznych jak przed Artemis 1 ciągnęło się to bez końca. Ergo, jego realność niech każdy sam sobie oceni, bo na moim liczniku ujemnego prawdopodobieństwa zabrakło w tym momencie skali.

Według urzędników NASA, program potrzebuje około 20 miesięcy między startami, aby zintegrować ponownie używaną awionikę (niezwiązaną z członem głównym) od misji 1 do 2. Idąc dalej, aby skrócić przerwy i utrzymać misje Artemis zgodnie z planem, oficjele planują nieużywać ponownie awioniki z Artemis 2 do Artemis 3.

To jest fragment raportu NASA z 2018 roku. Nie z wczoraj, nie sprzed tygodnia, ale z 2018 roku. Od 2018 roku wszystkim urzędnikom pracującym przy Artemis jest (a przynajmniej powinno być) jasne jak solidną przerwę wywoła użycie systemów awioniki po Artemis 1 w Artemis 2 (obecnie jest ona szacowana na co najmniej 27 miesięcy). Pytanie więc dlaczego na obecnym etapie następuje powrót do decyzji sprzed jeszcze bardziej odległej przeszłości, kiedy nie rzutowała ona na harmonogram lotów (wówczas EM-1, EM-2 itd.) tylko wprowadza się w jej efekcie taką ponad 2-letnią przerwę właśnie teraz?

Jeśli o takim planie wiedzieli menadżerowie programu zdając sobie sprawę z opóźnień w razie skorzystania z systemów awioniki Artemis 1 do drugiej misji, a mimo to widząc jak opóźnia się lot Artemis 1 bajdurzyli jeszcze do niedawna o roku 2024 jako terminie załogowego księżycowego lądowania Artemis 3, choć wiedziano co najmniej od 2018 roku, że certyfikacja wspomnianych systemów do Artemis 2 zajmie około dwóch lat i mając świadomość, że w żadnym razie, nawet w najodleglejszej fikcji taki scenariusz nie ma szansy na realizację, to tak zwany "Elon-time" będący obiektem żartów odnoszących się do mało realnych, nader optymistycznych dat podawanych przez właściciela SpaceX dla realizacji konkretnych przedsięwzięć, okazuje się i tak niczym szczególnym na tle oderwanych od rzeczywistości zapowiedzi menadżerów państwowej NASA. Mało tego, do chwili obecnej agencja twierdzi, że księżycowe lądowanie w Artemis 3 będzie wykonalne w 2025 roku, rok po Artemis 2, pomimo, że nie ma ani rakiety, ani statku, ani lądownika (Starship), ani skafandrów, a gdy już kiedyś będą to dopiero zaczną się długotrwałe procesy certyfikacji i testowania.

Cała ta otoczka, która wyraźnie umyka uwadze zwolennikom obranego kierunku NASA, niestety wywołuje wrażenie, że najważniejszym - choć niepisanym - celem programu Artemis jest przede wszystkim bycie programem pracy, gwarantem zatrudnienia kadr, między innymi niedobitków z epoki wahadłowca i czego Kongres nie chce wyartykułować wprost, ani nawet drobnym druczkiem między wierszami, a to czy rzeczywiście taki program umożliwi trwałą obecność człowieka na Księżycu jak brzmi główny cel Artemis to być może już najmniej obchodząca Kongres kwestia.

Niestety ostateczne koszty plus ultra powolne tempo dławią i będą dławić ten program i w którymś momencie zadziałają na agencję jak broń obosieczna. Pomyślne wykonanie misji Artemis 1 może (choć niekoniecznie) mieć drugą stronę medalu, bo może oznaczać, że nie prędko uda się od SLS uwolnić - władowano w ten system rakietowy już tak absurdalne sumy, że ewentualne jego anulowanie byłoby na dzisiejszym etapie politycznie bardzo trudne, zważywszy, że w amerykańskim Kongresie mamy wobec tej koncepcji rzadko spotykaną zgodę ponad podziałami - czy może raczej zgodę ponad korytami. Czy ta zgoda może być motywowana także rosnącym znaczeniem Chin jako konkurencji, a które księżycowe plany też mają ambitne i z pewnością sukcesywnie będą ku nim kroczyć - śmiem wątpić w to coraz bardziej, bo coraz bardziej widać, że eksploracja Kosmosu to tylko didaskalia.

Jeśli nawet Starship jako lądownik osiągnie zamierzony sukces, SpaceX przeprowadzi serię udanych tankowań swojego systemu na orbicie i ugruntuje pozycję swojej monstrualnej konstrukcji, tak długo dopóki dostarczenie załogi na Srebrny Glob pochłaniać będzie ponad 4 miliardy dolarów za jeden lot SLS i odbywać się raz na dwa lata lub rzadziej, dopóty nie będzie mowy o "trwałej obecności" człowieka na Księżycu - a to właśnie "trwała obecność" niczym na ISS jest celem programu Artemis, dla którego powstał - żeby jakimś złośliwcom nie przyszło może do głowy nazywać go Apollo-bis, a agencji NASA grupą rekonstrukcyjną (mimo, że właśnie do tego się sprowadza koncepcja SLS+Orion w aktualnym schemacie programu: powtórzenia dokonań z ubiegłego wieku, przy absurdalnych, bezprecedensowych kosztach i bezprecedensowo rzadkiej częstotliwości lotów, co właśnie stoi w bezpośredniej sprzeczności z "trwałą obecnością").

Dlatego całkowicie nie wykluczałbym w którymś momencie nawet kasacji programu bądź jego radykalnego przepoczwarzenia/ograniczenia finansowania w razie zmian politycznych wiatrów w Ameryce i w zależności od postępów SpaceX nad lądownikiem. Pytanie czy program Artemis mógłby przejść na bardziej opłacalną architekturę - tak w kosztach jak i częstości lotów (czyli właściwie tylko poprzez odstawienie SLS na bok) zanim aktualne wsparcie i finansowanie zostaną okrojone gdy ktoś się kapnie, że publiczny szmalec przewalany jest tak nieracjonalnie głupio, ale to już nie nasze małpy i nie nasz cyrk. Bo, że cyrk - to niestety nazbyt wyraźne.

SUPLEMENT

Żeby nie było, że kończę wpis tak smutno, zwłaszcza w radosnym okresie okołoświątecznym - zostawiam suplement do dzisiejszego tekstu. Tak, nie przewidzieliście się, oto pierwszy wideo-mem na Polskim AstroBlogerze. To moje pierwsze tego typu dokonanie, które zresztą nie powstałoby, gdyby nie inspiracja od pewnego zagranicznego Internauty, a który rozbawił mnie do tego stopnia, że jedynie przetłumaczyłem słowa, które w nim zawarł lub trochę je doprawiłem. Pomysł nie jest więc mój - pozwoliłem go sobie jedynie w pewien sposób rozwinąć aby nie był zwykłym tłumaczeniem 3-minutowego filmu, lecz też bogatszą wersją. Mieliście go dostać 17 listopada dzień po starcie SLS, ale opóźniając premierę do dzisiaj, dzięki nowym okolicznościom zyskał kilka dodatkowych minut.

To parodia bardzo popularnego wywiadu z nieżyjącym już Meksykaninem Juanem Joya Borją, znanym jako „El Risitas”, który z uwagi na swój śmiech stał się prawdziwym królem memów. Osobom, które nie znają ani El Ristasa ani memów z jego udziałem nakreślę pokrótce, że dyskusja, jaką realnie prowadził w tym programie w żaden sposób nie jest związana z treścią napisów, jakie rozmaici Internauci pod ten wywiad w niezliczonych już parodiach podłożyli. Trochę uśmiechu po lekturze powyższego tekstu nie zaszkodzi, więc niech ten wideo-mem stanowi przedświąteczny prezent w tym pochmurnym okresie, choć wiem, że teraz parę osób już zupełnie się na mnie obrazi. Zaleca się więc przymrużenie oka, choć jak się okazuje, może nie tak zupełne, jak byśmy tego chcieli.

Pracownik NASA o SLS - wywiad [parodia]
Subskrybuj nowe treści także poprzez kanał Polskiego AstroBlogera na YouTube


  f    t    yt   Bądź na bieżąco z tekstami, zapowiedziami, alarmami zorzowymi i wiele więcej - dołącz do stałych czytelników bloga na Facebookuobserwuj blog na Twitterzesubskrybuj materiały na kanale YouTube lub zapisz się do Newslettera.

Felieton w oparciu o materiały: ArsTechnica, Space.com, SpaceflightNow, NASA [1], [2], [3], [4].

Komentarze

  1. Cześć. Kawał solidnej lektury. Dziękuję za włożoną pracę i drobiazgowe omówienie tematu. Przyznam, że kompletnie nie byłem świadom wielu spraw o których przypomniałeś, jak choćby kwestia księżycowych skafandrów czy lądownika których nie ma chociaż cały czas zapowiedzi o lądowaniu w 2024 w mediach wszechobecne są do teraz. Dlatego dotychczasowe Twoje sceptyczne podejście do tego programu nie do końca rozumiałem, mimo że czytałem wszystkie wpisy z zaciekawieniem. Słuszna obserwacja, że poprzestając na przekazie mainstreamu, a nawet większości źródeł tematycznych trudno dojść do jakichkolwiek sceptycznych przemyśleń, ponieważ widzę to nawet po sobie. Ale to mi właśnie minęło. Rzeczywiście na tle tego co opisałeś wydaje się łagodnie oceniając bajkopisarstwem powrót na Księżyc za 2 lata, a tej przerwy po Artemis 1 nawet żal już komentować //łudziłem się że teraz program dostanie kopa by ruszyć z przytupem, ale złudzeń właśnie mnie pozbawiłeś//, jednak najbardziej zastanawia mnie sens stawiania wszystkiego na szali w zależności od projektu Starshipa. Rozumiem doskonale oba warianty jakie opisałeś wobec losów Starshipa jakie by one nie były jak to się będzie miało do przyszłości Artemis, ale po prostu nie pojmuję jak w ramach tak sowicie finansowanego programu nie zlecono równocześnie robienia lądownika innemu podmiotowi choćby wspomnianemu Boeingowi?? Ot choćby tylko jako plan B gdyby Starship zawiódł. Czyżby już teraz ktoś tam zaczął "zakręcać kurek" z którego wypływa kasa podatników jako przetarcie drogi do kasacji Artemis?
    Pozdrawiam i jeszcze raz dziękuję za ten i wszystkie wpisy.
    Zbyszek

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki, doceniam przebrnięcie przez cały tekst ;-)

      Myślę, że na ten moment nikt tam nie myśli o przecieraniu szlaków do kasacji Artemis, bo szkoda tracić finansowanie programu, który nie musi przynosić za wielu realnych efektów poza Ziemią. Grunt, że jest i "coś tam" się dzieje, a teraz po Artemis 1 to już w ogóle dzieje się tyle w mniemaniu niektórych zainteresowanych, że zaraz stawiamy bazę na Marsie;-) Są wprawdzie głosy przewidujące, że pierwszy start SLS mógł być jednocześnie ostatnim, ale tak daleko bym się jeszcze nie posuwał - przynajmniej na tę chwilę. Nie wiem ile funduszy musiałaby NASA zapewnić Boeingowi by ten obmyślał lądownik równocześnie ze SpaceX, ale po tym jak robią przy Starlinerze, który nawet na LEO nie został jeszcze wysłany z załogą może lepiej, że nad księżycowym statkiem już nie pracują. Jak przy Księżycu miałyby się ujawnić błędy i usterki, nad którymi nie są w stanie zapanować na niskiej orbicie okołoziemskiej to marny los byłby Boeinga i całego programu. W niczym by nas też to nie zbliżyło do realizacji założeń programu Artemis, bo choćby istniał mniejszy i mniej skomplikowany lądownik to skończyłoby się co najwyżej na powtórce Apollo, a to już szybko mogłoby uciąć finansowanie i zatopić program. Takie stateczki nie mogłyby być traktowane jako nośnik większej ilości załogi/sprzętu, a skoro NASA myśli o trwałej obecności człowieka, bazie księżycowej/stacji na jego orbicie, to siłą rzeczy łatwiej postawić na coś w rodzaju Starshipa tak pod kątem kosztów wykonania/późniejszej eksploatacji jak i ładowności. Pozdrawiam

      Usuń
  2. Nie pisz że Ty wstawiałeś większość tych wypowiedzi w filmiku - parodii... To jest zaj.....e!
    Uderzająco inteligentne i naprawdę mocno zabawne. Masz talent chłopie! Gratuluję.
    A na poważnie to w zasadzie wszystko w tym filmiku zgrabnie podsumowałeś i opisałeś, tak wszyscy to tak podskórnie czujemy że tu się niezły wał zrobił z tego...

    OdpowiedzUsuń
  3. ale też mnóstwo czasu poświęcasz na analizę tych wszystkich danych, informacji odnośnie różnych wydarzeń - czy to dotyczy tego co się dzieje na niebie, czy też kolejnych osiągnięć technicznych. Twoja wiedza wykracza o wiele dalej niż amatorska astronomia! Czy zawodowo jesteś z tym związany? Ile czasu na bloga poświęcasz? Przecież takie analizy jak ta powyżej to solidny wyczyn.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki serdeczne za ciepłe słowa, Soloco! Cieszę się, że filmik potrafił rozbawić! Choć często to śmiech przez łzy, bo wielu z nas chciałoby zobaczyć coś więcej w tym temacie zamiast powtórek tego, czego już dawniej dokonywano. Co do mnie, nie, nie jestem związany z branżą astro, od zawsze jestem tu tylko hobbystą, mało tego, parę innych rzeczy kręci mnie równie silnie (jeśli wręcz nie bardziej - np. turystyka górska) i to, że odbiorcy mają taki blog a nie inny to tylko skutek tego, że jestem z północy (ale niech by góry były mi tylko bliższe to podejrzewam, że albo bym się nie oddał pisaniu astro-bloga, albo teksty dotyczyłyby właśnie zgoła odmiennej tematyki gdzie astro byłoby może tylko jakimś dodatkiem). Pozdrawiam

      Usuń
  4. No cóż, Twój Blog to pełen profesjonalizm oraz przykład zadziwiającego zapału w popularyzacji tematu, którego nie widziałem na innych poświęconych astronomii fachowych serwisach, stronach czy forach. Pasja z jaką opisujesz te wszystkie zjawiska czy wydarzenia sprawiła, że u mnie jesteś na pasku zakładek w firefoxie w pierwszej 5-tce czytanych codziennie przeze mnie serwisów obok tych ogólnopolskich informacyjno-publicystycznych. Nie zwalniaj tempa!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo mi miło to czytać jak i być w gronie takich zakładek! :-) Ile wytrwałości mi wystarczy tyle tego tu wszystkiego będzie, choć w ogólnym rozrachunku trend jest niestety bardzo niepokojący (ogólnie dla twórców operujących słowem pisanym) - internauci coraz mniej chętnie chłoną treści wymagające lektury, przyrost nowych jest znacznie powolniejszy niż dawniej, więc z tutejszych czytelników robi się powoli dość - a jakże - elitarne grono. Pozdrawiam!

      Usuń
  5. P.S. a ja z Polski centralnej - okolice poligonu toruńskiego, gdzie są całkiem fajne warunki do obserwacji.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Zainteresował Ciebie wpis? Masz własne spostrzeżenia? Chcesz dołączyć do dyskusji lub rozpocząć nową? Śmiało! :-)
Jak możesz zostawić komentarz? - Instrukcja
Pamiętaj o Polityce komentarzy

W komentarzach możesz stosować podstawowe tagi HTML w znacznikach <> jak b, i, a href="link"